Dawne życie
Górale Babiogórscy

Dawne życie pod Babią Górą

Babiogórcy Urszuli Janickiej-Krzywdy - film dokumentalny

Dawne czasy mają swoją magię

Wywiad z Reginą Wicher, pochodzącą z Zawoi regionalistką, utalentowaną artystką i etnografem, prowadzącą zespoły regionalne „Juzyna” i „Budzowskie Kliszczaki”. 

Jest Pani etnografem. Na czym ten zawód polega?
Etnograf zajmuje się badaniem działalności kulturowej ludzi, a także analizuje tradycje ludowe. Stara się pokazać, jak było dawniej.

Pani tata malował, czy to po nim ma Pani pasję do sztuki?
Gdy byłam mała, często patrzyłam jak tata maluje. Lubiłam oglądać, jak tworzy nowe dzieła, uczyłam się od niego, tak jak on uczył się od Władysława Fronta. Mogę powiedzieć, że to właśnie po nim mam zamiłowanie do sztuki.

Czego możemy nauczyć się, oglądając występy „Juzyny” lub sami w niej uczestnicząc?
Zadaniem „Juzyny” jest wyciągnąć z zapomnienia dawne tradycje i w sposób artystyczny zaprezentować je na scenie. Zespół pokazuje nam, jak było dawniej, a także uczy nas gwary.                     
                                                                                                              
Jakie są tradycje bożonarodzeniowe?
Boże Narodzenie ma bardzo dużo tradycji, niestety większość już zapomnianych. Przede wszystkim wigilia Bożego Narodzenia to był dzień wróżb, jak ten rok nadchodzący będzie wyglądał. Na przykład dziewczyny słuchały, z której strony szczeka pies przy wigilii rano lub wieczór i wierzyły, że z tej strony przyjdzie przyszły małżonek. Wierzono, że w Wigilię odwiedzają nasze domy dusze zmarłych, bliskich nam osób. Dlatego gdy gospodyni coś myła, nie wylewała wody tak po prostu przed dom tylko uprzedzała, że będzie wylewać wodę, by tych dusz nie oblać i nie obrazić. Puste miejsce przy stole, które dobrze znamy, było właśnie dla zmarłych, chociaż teraz to się zmieniło i jest przeznaczone dla kogoś, kto nie zdążył na świąteczny obiad do domu. Kolejnym wierzeniem było przekonanie, że jeśli tego dnia pierwszy odwiedzi nas mężczyzna, to cały rok następny będzie szczęśliwy, a jeżeli kobieta, to niestety nie, bo kobiety kojarzyły się z różnymi czarami, czarownicami. Ważna była też pogoda. Jeśli w Wigilię było ładnie, słonko świeciło, to znaczyło, że plony będą obfite i udane, a jeśli pogoda będzie „po psie”, jak to się mówi, czyli zawierucha czy deszcz, to plony będą słabe i nieudane. Sama wigilia to dzień, w którym ubiera się choinkę. Teraz ubrana jest już dwa, trzy tygodnie wcześniej i postawiona w kącie. Dawniej wisiała pod sufitem do góry nogami – oczywiście nie cała choinka tylko jej wierzchołek, tak zwany podłaźnik. Wisiała tak, ponieważ drzewo w kulturze ludowej symbolizowało wielkość całego świata. Drzewo można podzielić na 3 części: korzenie, symbol świata podziemnego, pień, nasz świat ziemski i korona drzewa, czyli niebo. Wigilia to dzień magiczny – w Boże Narodzenie niebo zstępuje na ziemię, dlatego wisiała do góry nogami. Dzieci robiły łańcuch z kolorowych bibuł lub kartek, który symbolizował węża. Wieszano także jabłka na znak kuszenia, a także orzechy włoskie, które owijano złotkami i różnymi sreberkami, co miało być symbolem dostatku. Pająki robiono ze słomy, bo pająk jest symbolem obfitości. Dlatego mówiono: ,,Szczęśliwy dom, gdzie pająki są”. Była też bardzo ciekawa wróżba, dotycząca pszczół. Gospodarz w Wigilię szedł do pasieki, by oznajmić pszczołom, że narodził się Jezus. Wierzono, że  woda w rzekach na chwilę zamienia się w miód. Pszczoły uważane były za istoty niebieskie, które pochodzą od Boga i są jedynymi owadami posiadającymi duszę. 

Co znajdowało się na stole?                                                                                                 
Stół wigilijny to było coś wyjątkowego. Przykrywano go białym obrusem. Dawniej dom dzielono na dwie izby: białą i czarną. Czarna izba to kuchnia, w której toczyło się całe życie rodziny. Biała przeznaczona była tylko na uroczystości. Stół, który się tam znajdował, miał na sobie rozmaite symbole religijne i magiczne. Na nim kładziono sianko i bochenek chleba w ten wyjątkowy wieczór. 

A jakie były potrawy wigilijne?
Mówi się, że jest 12 potraw wigilijnych, ale tak naprawdę w każdym regionie jedzono to, co udało się zebrać z pola. U nas w domu podczas wigilijnego obiadu jedzono kapustę z grochem. Warzywa te były bardzo popularne w regionie Babiej Góry. Podawano barszcz z jajkiem lub fasolą oraz kompot z suszonych owoców: gruszek, śliwek i jabłek. Miód się pojawiał na stole wigilijnym jako rarytas. Nie używano codziennie, a oszczędzano na święta. Najważniejsze na stole były chleb i opłatek, którym się łamano, składając sobie życzenia.

Czy w Zawoi były jakieś kolędy na Boże Narodzenie?
Były kolędy i pastorałki, które opowiadały o narodzeniu Pana Jezusa, o zwiastowaniu pasterzom na hali, że narodził się Zbawiciel świata.

Czy tak, jak dzisiaj, szło się na pasterkę do kościoła?                                               
Oczywiście, szło się na pasterkę na godzinę dwunastą w nocy. Ja bardzo lubiłam chodzić. Kiedy byłam w „Juzynie”, kolędowaliśmy jeszcze długo po mszy, dołączali się ludzie, był bardzo fajny klimat. Dzisiaj większość osób przyjeżdża samochodami i odjeżdża zaraz po mszy.

Co się robiło po wieczerzy?                                                                                                       
Po wieczerzy szło się do sąsiadów z życzeniami. Tradycyjnie chodzili po kolędzie mężczyźni i młodzi chłopcy. Było zabawnie, kiedy przyszła grupa 10 kolędników do domu i zaczęli śpiewać, a do tego sypali owies. Im więcej owsa, tym lepiej, ono symbolizowało obfitość i dobrobyt.
 
Skąd ma pani tę wiedzę?
Z opowiadań rodziców, których lubiłam słuchać. Moja babcia przekazywała mi mądrości ludowe. Sporo nauczyłam się też od mojej mentorki, Urszuli Janickiej-Krzywdy.

Dziękuje bardzo za rozmowę.
Dziękuję.

Magdalena Bury

Zawoja kiedyś i dziś

Wywiad z panem Michałem Bartyzelem o dawnej Zawoi autorstwa Izabeli Serafin i Julianny Leontiew został nagrodzony wyróżnieniem w drugiej edycji konkursu na prace dziennikarskie i fotograficzno-filmowe wolontariuszy młodzieżowych działających w projekcie "Odkrywanie skarbów dziedzictwa południowej Małopolski".

Święta że hej!

Święta Bożego Narodzenia – każdy wie, czym są. Dla rodziny, przyjaciół bywają okazją do spotkania się w przyjaznej atmosferze i zakopania wojennych toporów, najmłodsi cieszą się wtedy z prezentów znalezionych pod choinką. Ale przede wszystkim w te święta chodzi o to, by uwielbić małego Jezuska w dniu jego narodzin.
Dla wielu osób Święta Bożego Narodzenia należą do najważniejszych uroczystości w roku. Nic w tym dziwnego, są one bowiem niezwykłe, pełne wspaniałej, rodzinnej atmosfery. Szczególnie piękne wydają się one w Zawoi, gdy nad wioską prędko zapada zmierzch, ciemno-zielone lasy przykryte są grubą warstwą śniegu, a ośnieżona potężna Babia Góra wygląda wtedy na jeszcze bardziej tajemniczą, niebezpieczną a zarazem zachwyca swoim ogromem. To wszystko dodaje Bożemu Narodzeniu jeszcze więcej uroku, spokoju oraz niezwykłości. Dzisiaj dowiemy się, jak obchodzone było one kiedyś przez tradycyjnych Górali Babiogórskich. Okres Bożego Narodzenia nazywany był ,,Gody” lub ,,Godni świnta”.

Moją podróż przez starodawne Babiogórskie święta zacznę od dnia wigilii. Dzień ten miał bardzo ważne znaczenie magiczne. Każde zachowanie i każda najmniejsza czynność w owym dniu mogła znacząco wpłynąć na losy rodziny w nadchodzącym roku. Unikano sprzeczek i bardzo starano się nie mieć powodów do płaczu. Każda rzecz zrobiona w wigilię mogła przynieść nieszczęście i pech lub przeciwnie – dobrobyt, szczęście i zdrowie. Nikomu nic nie pożyczano ani nie wynoszono niczego z domu, bo twierdzono, że z tą rzeczą wynoszony z domu jest dobrobyt. Tego dnia u stropu (sufitu) wieszano czubek jodły (podłaźnik) przystrajany jabłkami, ozdobami wykonanymi z papieru, orzechami i tak zwanymi światami, czyli kulami wykonanymi z opłatków. W okresie międzywojennym podłaźnik zaczął być wypierany przez choinkę. W stajni pod powałą (czyli dachem) również zawieszano małą choinkę, była ona przeznaczona dla zwierząt. Wieczerzę wigilijną spożywano w izbie białej (odświętnej). Stół wyścielano go sianem, a jego nogi okręcano łańcuchem. Kiedy zaświeciła pierwsza gwiazdka, cała rodzina modliła się przed obrazami świętych. Potem dzielono się opłatkiem. Przed podaniem pierwszej potrawy gospodarz  przygotowywał kolację dla wilka. Nakładał do miski potrawy i wystawiwszy ją na zewnątrz przywoływał zwierzę zaklęciem. Prosił go wtedy, by nie czynił szkód wśród bydła. Podczas wieczerzy spożywano miedzy innymi potrawy z roślin uprawianych w okolicy, a także leśne owoce, grzyby i jagody. Jedzono zupę grzybową, bób, groch oraz susz. Resztki potraw wynoszono do stajni i dawano je zwierzętom.  Po zjedzeniu kolacji wspólnie śpiewano kolędy. Do domów panien przychodzili  kawalerowie ,,na podłazy”, życzyć wesołych świąt. Później szło się na pasterkę. W dzisiejszych czasach góralska pasterka odprawiana jest w kościele parafialnym w Zawoi Centrum. Na początku odbywa się uroczyste wprowadzenie, ksiądz niesie figurę małego Jezusa do żłóbka. Jest też uroczyste kazanie z ambony, a całej mszy towarzyszy śpiew i gra zawojskich zespołów regionalnych, między innymi „Juzyny” oraz „Cieślicy”. Po skończonej pasterce odbywa się koncert w wykonaniu tychże zespołów. Śpiewają one kolędy (także te tradycyjne), a wszystkiemu towarzyszy gra instrumentów, miedzy innymi skrzypiec.

Kolejny dzień mojej podróży to dzień Bożego Narodzenia. Było to święto rodzinne. Nie odwiedzano się wtedy oraz nie wykonywano żadnych prac, ponieważ wierzono, że może to przynieść pecha i nieszczęście. Cały dzień spędzano na odpoczynku, śpiewaniu kolęd i modlitwie.

Dużo ciekawszy był drugi dzień świąt – dzień świętego Szczepana. Święcono wtedy owies, mieszano go z ziarnem do siewu i obsypywano pola, by zapobiec pojawianiu się chwastów i szkodników, jednocześnie zaklinając: „Uciekoj dieble z ostem, bo św. Scepon idzie z owsem”. Płacono też wtedy służbie za cały rok pracy i pytano czy chce zostać służyć kolejny rok, czy woli iść do innych gospodarzy.

Okres od wigilii do Trzech Króli wypełniało chodzenie po kolędzie. Od wigilii do Świętego Szczepana kolędowanie polegało na składaniu życzeń gospodarzom. Od Świętego Szczepana po kolędzie chodziły grupy z gwiazdą (wykonana była ona z kolorowych papierków na drewnianym szkielecie) i z szopką. W zależności od stroju kolędnicy nazywali się Herodami (przedstawiali oni panowanie Heroda i jego śmierć), Turoniami (chłopak był przykryty płachtą i miał kij, na którym znajdowała się ruchoma zwierzęca głowa turonia z rogami), Pastuszkami (odgrywali scenę narodzin Jezusa Chrystusa), kolędnikami z Dorotą (prezentowali historię męczeństwa świętej Doroty), z Rajem, z Trzema Królami. Kolędnicy składali życzenia gospodarzowi, a w Nowy Rok obsypywali dom owsem, mówiąc: „Na scoście, na zdrowie na ten nowy rok”, na koniec zaś dodawali ,,Za koldo dziękujomy”. Dzisiaj także kolęduje się w Zawoi, lecz tylko w Świętego Szczepana i Sylwestra. Jednak mieszkańcy twierdzą, że nie jest to takie kolędowanie jak kiedyś, ludzie się mniej angażują.

Na tym zakończę moją podróż po zawojskich świętach. W różnych miejscach na świecie inaczej obchodzi się to samo święto, co sprawia, że jest ono jeszcze bardziej niezwykłe. Mam nadzieję, że spodobała się wam moja opowieść. Jak to ludzie czasami  twierdzą: w Zawoi mamy święta że Hej!


Źródło: U. Janicka-Krzywda, J. Kociołek, M. Leśniakiewicz, Dziedzictwo kulturowe Podbabiogórza. Tradycje i folklor, Sucha Beskidzka 2012
                                                                                                                  
Weronika Woźnica