Wierzenia i legendy
Górale Pienińscy

Magia w Pieninach

Magia w Pieninach

Kto z nas nie słyszał o znachorkach, które w cudowny sposób uzdrawiały nawet tych najbardziej chorych, albo o mistycznych rytuałach czy magicznych ziołach?
Każda grupa etniczna posiada swoje własne wierzenia oraz wyobrażenia dotyczące magii i czarów, ale to u górali pienińskich możemy poznać te najbardziej intrygujące, a nierzadko wręcz zapierające dech w piersiach.

 
Magia ekscytuje człowieka już od zarania dziejów. Towarzyszyła mu przez epoki, począwszy od starożytności, a kończąc na dobie obecnej. Przez te wszystkie lata zmieniała ona swoją funkcję, przybierała nowe formy i zyskiwała przeróżne definicje. Uznaje się więc ją za najstarsze duchowe dziedzictwo ludzkości.
           
Magią nazywamy przeświadczenie, że istnieją jakieś siły potężniejsze od nas, niezbadane przez człowieka, z trudem dla niego osiągalne, ale dające mu siłę i władzę przykładowo nad zjawiskami przyrodniczymi. Magia poniekąd była i jest sposobem na wyjaśnianie osobliwości, których człowiek często nie jest w stanie pojąć i określić.
           
Ale nie tylko to, co wyjątkowe, obce i niezbadane wiązało się kiedyś z magią. Podania góralskie wskazują, że często także rzeczy zwykłe i codzienne górale lubili sobie tłumaczyć przez pryzmat czarów. Tak więc nie powinien dziwić fakt, iż górale za nieprzychylną im pogodę w czasie sianokosów winili… grabie. Podobno te rzucone na ziemię do góry zębami sprowadzały burze i deszcze. Wierzono również, że jeżeli mieszkańcy danej wsi prowadzili się wbrew przykazaniom, wszelkie zbiory okazywały się marne lub zniszczone, co miało być karą za złe postępowanie.
           
Także poszczególne jednostki otrzymywały swoją „zapłatę” za to, jak postępowały w życiu, a już zwłaszcza jeśli chodziło o stosunek do charakterystycznych dla wsi prac. Krążyła długo w miejscowości Krośnica (tej małopolskiej!) historia o pewnym leniwym chłopcu, którego siłą zagoniono do pracy przy zbieraniu siana i zwożeniu go furmanką do domostwa. Ten jednak nie był skory do pomocy, więc sprytnie schował się w pobliskiej prowizorycznej szopce, gdzie postanowił zaczekać, aż inni skończą, i pojawi się możliwość powrotu do domu. Znudził się jednak niemożebnie – do tego stopnia, że zasnął, zapominając o całym bożym świecie. Obudził się już o zmroku, znacznie później niż chciał. Opuścił swoje dotychczasowe schronienie i uznał, że czas najwyższy wracać do domu. Do przejścia miał niemało, gdyż wtedy wioska nie była rozwinięta – okalały ją rozległe polany, pola i lasy, które w porze nocnej wzbudzały strach. Bohater naszej historii wyruszył w drogę powrotną do domu, gdy nagle tuż przed nim pojawiła się piękna, młoda kobieta z długim, grubym warkoczem. Szedł za nią żwawo, przyglądając się jej niemalże pożądliwie i zastanawiał się jakby tu niewiastę zagadnąć. Wreszcie uznał, że należy posunąć się do drastyczniejszych metod i po prostu złapał za warkocz dziewczyny, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. (Co dziwne,  ta zdecydowanie powinna odczuwać obecność chłopaka i najprawdopodobniej zareagować!). Nie spodziewał się jednak, że chwilowy obiekt jego westchnień, uraczy go spojrzeniem… przekręcając głowę o sto osiemdziesiąt stopni. Możemy sobie tylko wyobrażać, jakiego szoku musiał doświadczyć młodzieniec. To jednak nie była jego jedyna kara za lenistwo. Poruszony tym, czego właśnie okazał się byś świadkiem, nie zauważył, że razem z dziewczyną, którą wciąż trzymał za włosy, zbliżają się do głębokiego zbiornika wodnego. Białogłowa wpadła do wody, a za nią młody chłopak, co przypłacił życiem. Tak więc przez długie lata opowiastka ta służyła za przestrogę dla mieszkańców Krośnicy, by pracowali ciężko i z sercem, nie zaniedbując swoich obowiązków.
           
Nie da się jednak nie zauważyć, że częściej w lokalnych opowiastkach w roli głównej występowały kobiety. To zwykle one uznawane były za czarownice – które pojawiały się w niemalże każdej wsi. Swoją „wiedźmę” miała również wspomniana wcześniej Krośnica. Babka Paprykosiowa, bo tak ją nazywano, była starą samotną panną, mieszkającą na uboczu miejscowości. Gdy miała lepsze dni, można było się do niej udać po ziółka, po pomoc w chorobie albo błogosławieństwo. Kiedy jednak ktoś „zalazł jej za skórę”, potrafiła dokonać zemsty na tej osobie, a często i całej rodzinie. Najsłynniejszym takim przypadkiem, o którym latami opowiadano i wciąż, chociaż bardzo rzadko, opowiada się we wsi, jest historia pewnych gospodarzy, którzy nie uraczyli wspomnianej czarownicy Paprykosiowej mlekiem, dopiero co wydojonym. Ta w ferworze złości zostawiła przed ich krowami znaki krzyża i odeszła, złorzecząc donośnie na samolubnych mieszańców wsi. Nawet jeśli przeklęci przez kobietę gospodarze zbagatelizowali całą tę sytuację, następnego dnia przekonali się, że postąpili źle z niewłaściwą osobą. Przy dojeniu krów okazało się bowiem, że te zamiast mleka dają… krew. Podobno długo zabiegano u Paprykosiowej, aby odwróciła działanie czarów. Czy wreszcie się to udało? Tego już nikt nie pamięta, tak bardzo wstrząsnęła mieszkańcami Krośnicy sama wzmianka o krwi (J).
           
Zapewne u wielu  pojawia się refleksja, jak to możliwe, że ludzie naprawdę wierzyli w takie bajki (określenie to najlepiej oddaje brak wiary, że tak mogło być rzeczywiście). Otóż dość łatwo to wytłumaczyć. Najwięcej takich nieprawdopodobnych historii miało swoje źródło w czasach, gdy elektryczność nie dotarła jeszcze na wieś. Ludzie wciąż bali się mroku, unikali ciemnych, a co za tym idzie nieznanych miejsc i wszystko, czego nie byli w stanie wyjaśnić, traktowali jako nadnaturalne.
           
Najlepiej widać to na przykładzie istnienia lasku zwanego przez mieszkańców Krośnicy „Strachowem”. Kiedyś znajdowały się tam złoża gazu łupkowego, który wydostając się na powierzchnię, emitował kolorowe iskry. Świadkowie tego zdarzenia nie byli w stanie wytłumaczyć go w sposób racjonalny czy naukowy, więc powstała legenda o tym, że teren ten zamieszkują nieludzkie istoty. Co zrozumiałe, z czasem każdy dodał coś od siebie, przez co wspomniane formy życia nabrały kształtów, otrzymały nazwę „Boginki” (nie mylić z boginkami znanymi z mitologii słowiańskiej, gdyż tutaj określenie to oznacza nazwę własną danej zbiorowości istot nadnaturalnych) i zaczęto im przypisywać pewne zadania, jak na przykład karanie niegrzecznych dzieci.
           
Kiedy natomiast w Krośnicy pojawiły się latarnie uliczne, mieszkańcy, dostrzegając dwa cienie (pojawiające się wskutek nakładania się dwóch źródeł światła) panikowali, w obawie, że ma to związek z działalnością złych mocy.

Może obecnie jest to dla nas abstrakcyjne, ale kiedyś ludzie dla własnego „świętego spokoju” potrzebowali podobne zjawiska w jakiś sposób sobie tłumaczyć. A skoro wielu rzeczy nie byli w stanie pojąć w takim zakresie, jak my obecnie, znajdowali własne wyjaśnienie i uciekali się do rozgłaszania nierzeczywistych historii.
           
Oczywiście oprócz opisanych wyżej zdarzeń w życiu codziennym mieszkańców wsi występowały drobne ale skrupulatnie kultywowane obrządki czy przesądy.

Po procesji na Boże Ciało zabierano do domu przyozdobioną gałązkę, aby ta chroniła przed zarazą lub innym nieszczęściem. W zwykłe dni, gdy zbliżała się burza, niektórzy stawiali w oknie gromnicę, aby ta odpędziła pioruny od domu. Rzadko, ale jednak przestrzegano przed siadaniem w kącie podczas burzy, co jakoby groziło śmiercią. Przekonanie to wzięło się stąd, iż raz w pewnej karczmie młody mężczyzna spalił się i dosłownie rozsypał, a to podobno dlatego, że błyskawice „lubią” trafiać w kąty domostw. Poza tym, panny nie przechodziły przez drogę, kiedy przejeżdżał przez nią samochód, gdyż groziło to staropanieństwem. A jeśli chciały dobrze wyjść za mąż, w Wigilię Bożego Narodzenia, tuż przed pierwszą gwiazdką, powinny były udać się na poszukiwania życiowego partnera do domu, w którym zaszczekał pierwszy pies.

Przyznajmy, ludzie mieli niezwykłą wyobraźnię oraz zdolność do wyjaśniania w interesujący sposób otaczającej ich rzeczywistości. Dzięki temu możemy poznawać teraz różnorakie, czasem straszne, częściej zabawne historie, które poniekąd tworzyły historię naszych małych miejscowości. Chociaż wierzenia w naprawdę niewielkiej mierze mają coś wspólnego z prawdą, to jednak są elementem pozwalającym nam lepiej poznać życie przodków i ich codzienne zmartwienia oraz przygody.
 
Dominika Oleksy

Pienińskie czary mary

Skąd się biorą gradobicia, pioruny? Co jest przyczyną wszystkich chorób i dolegliwości? Kiedyś każdy zadający sobie te pytania musiał sam na nie odpowiedzieć, dlatego powstało tak wiele przeróżnych mitów, przesądów oraz sposobów na opisanie rzeczywistości.

Kultura ludowa polskiego Podhala jest nieodłącznie związana z magicznymi praktykami i przesądami. Wzięło się to z wpływu dawnej tradycji pogańskiej, która mimo chrystianizacji Polski na dobre zakorzeniła się w życiu górali. Kluczową rolę w rozprzestrzenianiu się tych praktyk miały znachorki. To one były znane w całych wsiach między innymi z ziołolecznictwa czy zdejmowania klątw. Przychodzili do nich wszyscy, a w okresie swej największej świetności były nawet bardziej popularne niż kwalifikowani lekarze. Prawdopodobnie zaufanie jakim darzyli je ludzie brało się z opinii, że mają one styczność ze świętymi mocami lub nawet samym Bogiem.

Znachorki były zwykle wyznania katolickiego, nie widziały jednak przeciwwskazań, by praktykować obrzędy tak dalekie od nauk Kościoła. Nie była to postawa buntu, lecz wychowanie w mentalności, w której wiara katolicka i tradycje pogańskie żyły w harmonii ze sobą. I tak do swych praktyk wykorzystywały przedmioty pochodzące z natury, jak rośliny czy zwierzęta, oraz przedmioty związane z Kościołem, między innymi gromnicę, święcone zioła i wodę święconą. Ważną rolę odgrywały także rzeczy związane z osobą, która chciała odczynić urok lub rzucić czar. Można stwierdzić, że w oczach znachorek wszystko miało swoje zastosowanie i właściwości, te dobre jak i złe.

Znachorki zastępowały w miejscowościach lekarzy, ale także stały na straży bezpieczeństwa mieszkańców, mając sposoby na każde zagrożenie ze strony sił nieczystych.  Rozgłaszały różnego rodzaju przesądy, aby uchronić przed złem i urokami, a także by wymodlić sobie łaskę u duchów.  Przychodzono do nich, kiedy miało się pecha, było się samotnym, krowa nie dawała mleka, pogoda była zła albo żona nie mogła zajść w ciążę. Fatygowano się do nich z byle powodu.

W przypadku, kiedy chciało się uchronić swoje domostwo, a także siebie przed demonami, znachorki polecały czosnek. Ten tak dobrze znany nam z kultury masowej zwyczaj był również w powszechnym użyciu w naszych Pieninach. W obawie przed złym wzrokiem, który mógłby komuś przysporzyć pecha, ludzie przyczepiali sobie czosnek do ubrania lub zakładali go na szyję. Bacowie również go używali, robiąc z czosnku krzyż, który przyczepiali do drzwi stajni. Miało to uchronić krowę przed utratą mleka. W medycynie z czosnku wyrabiano maść na stany zapalne płuc oraz syrop na kaszel.

Z czosnkiem mieszano również poświęconą w kościele pokrzywę, i robiono z tego maść. Służyło to do smarowania racic i krowich rogów, aby zwierzęta nie chorowały i dobrze się chowały. Pokrzywa była znana z działań ochronnych, dlatego też pozwalano jej rosnąć przy murach cmentarza czy opuszczonych mogiłach, aby zagradzała drogę upiorom i zbłąkanym duszom. Pocierano nią także wymiona krowy, aby nie straciła mleka.

W powszechnym zastosowaniu był również alkohol. Używano go nie tylko na spotkaniach towarzyskich i melanżach, ale i podczas obrzędów religijnych, na przykład kultywując słowiański obrządek zmarłych, kiedy z wypitego kieliszka wylewano resztki na ziemię. Była to ofiara dla zmarłych bliskich. Jeśli chodzi o medyczne właściwości, to stosowano go wewnętrznie i zewnętrznie. Czysty spirytus świetnie działał na reumatyzm i stłuczenia. Podawano go zarówno doustnie, jak i w postaci smarowidła. Świetnie miał także działać przy rozczesywaniu skołtunionych włosów.

Dużą role odgrywał dym. Używano go do sygnalizacji, wędzenia, okadzania chorych i wielu innych praktyk magicznych. Jego działanie zależało od tego, z jakich materiałów powstawał. Dym z poświęconych ziół służył do okadzania koszarów, bydła i ludzi. Miał w ten sposób uchronić przed złem oraz zapewnić zdrowie i urodzaj. Dymem z żywicy okadzano owcę, aby ta dobrze się chowała i nie chorowała, a dym z poświęconych ziół pomieszanych z gałązkami miał chronić wieś przed gradobiciem i piorunami. Co do właściwości leczniczych, to dym ze spalonego gniazda jaskółki działał na opuchlizny, a ze spalonych liści na tarczycę. Zalecany był także przy magii miłosnej. Wierzono, że jeśli dziewczyna okadzi chłopaka dymem z żywicy – tak, aby tego nie zauważył – to rozkocha go w sobie.

Skoro już jesteśmy przy magii miłosnej, to trzeba wspomnieć o jednym z najbardziej niekonwencjonalnych rytuałów. Jego głównych składnikiem była krew menstruacyjna. Aby zdobyć serce ukochanego, należało dodać mu do wina odrobinę tej krwi (ważne, by należała ona do właścicielki rzucającej urok). Taki napój trzeba było podać mu do picia. Miało to sprawić, że wybranek zakocha się po uszy. Jednak, aby nie dyskryminować panów – oni również mogli przygotować swój napój miłosny. Do wina zamiast krwi musieli dodać swoje nasienie i taki oto kielich podać ukochanej. Znachorki gwarantowały, że dziewczyna będzie biegać za takim dzień i noc.

Odchodząc od magii miłosnej, wróćmy jeszcze do sposobów na ochronę przed złem i rozpoznanie tego zła. Do tego zabiegu wykorzystywano często koty. Koty był przez górali uznawane za istoty nieczyste, szczególnie te o czarnej sierści. Mimo to, wierzono także w ich moc rozpoznawania zła i w korzyści, jakie to zwierzę miało przynieść domownikom. Bliskość człowieka z kotem jakoby działała przeciwbólowo. Uważano, że cały ból i dolegliwości przechodziły na niego. Wykorzystywano go także do wypędzania z nowo postawionych domów złych duchów i nieszczęścia, czemu służyło wpuszczenie go do środka przez okno.

W kulturze ludowej ważną rolę odgrywa księżyc. Planując jakiś obrządek czy zabieg leczniczy, koniecznie trzeba było ustosunkować się do cyklu księżyca. Wierzono, że jego fazy mają wpływ na właściwości ziół, rozwój chorób oraz skutki danego zabiegu. W okresie ubywania rezygnowano z ważnych czynności gospodarczych, jak siew, i podejmowania ważnych życiowych decyzji.  Pora wzrastania natomiast sprzyjała wszelkiemu pomnażaniu, tak więc próbowano przywołać wzrost majątku, szczęście oraz dobry los. Uważano także, że z księżycem wiążą się różne demony i duchy. Szczególnie niebezpieczna miała być pełnia księżyca, kiedy to zaczynały grasować wszelkiego rodzaju upiory oraz zjawy.

Praktyki kultury ludowej pokazują nam, w jaki sposób kiedyś próbowano radzić sobie z różnymi problemami. Niektóre rozwiązania stosowane przez nasze babki mają jakieś logiczne wytłumaczenie, inne zaś są niezrozumiałe, a nawet śmieszą. Niewątpliwe jest jednak, że każdy przesąd oraz obrządek ma w sobie coś pięknego i tajemniczego, co pozwala nam w pewnym sensie zbliżyć się do starych czasów.
 
Na podstawie książki Czary góralskie autorstwa Urszuli Janickiej-Krzywdy i Katarzyny Ceklarz.
 
Inez Firek