Wierzenia i legendy
Górale Zagórzańscy

Zagórzańskie opowieści i legendy

Tajemnice czarownika Bulandy, zagórzańskie legendy oraz opowieści związane z tutejszymi kapliczkami.

Kapliczka Bulandy

Czarnoksiężnik z Pasma Jaworzyny

Na osiedlu Dziedziny panował jeszcze niczym niezakłócany mrok, kiedy jeden z jego mieszkańców wstawał z łóżka, dziarskim krokiem kierował się w stronę ciasnej, skrytej w ciemności izby, stawał nad misą wypełnioną krystaliczną górską wodą i energicznie ochlapywał nią twarz. Tym czynnościom towarzyszył zawsze dźwięk skrzypiących desek podłogowych. Następnie mężczyzna otwierał drzwi wejściowe, wpuszczając do środka rześkie, jeszcze nocne powietrze. Przez chwilę stał w progu, po czym wychodził na zewnątrz, pozostawiając drzwi otwarte. Szedł boso przez zroszoną trawę, aż w końcu dochodził do szopy, zwanej "komórką", w której wnętrzu oddawał się modlitwie i tylko sobie wiadomym rozważaniom. Wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, którym udawało się przedrzeć do jej wnętrza, Tomasz Chlipała opuszczał swój azyl i udawał się na powrót do chaty, potrącając przy tym każdorazowo tabliczkę z wyrytym napisem: BULANDA. 

Znany na całą okolicę, słynny baca wczesnym rankiem wychodził z domu, kierując się w stronę zamglonych szczytów. Po drodze wstępował do sąsiadów, ludzi, którzy powierzali mu stada swoich owiec, aby te razem z nim wędrowały w poszukiwaniu soczystozielonych pastwisk. Tak dzień w dzień przemierzał Bulanda Pasmo Jaworzyny, oddając się przy tym najgłębszym rozmyślaniom. Aż w końcu docierał do miejsca tuż pod Turbaczem, z którego rozpościerał się zjawiskowy widok na pobliskie doliny i tam, obserwując swoje owce, spędzał upalne dnie. Rzadko jednak był sam, gdyż ludzie nadchodzili z wszystkich stron wzniesienia. Trudno było się dziwić... Mężczyzna, siedząc niezmiennie na tym samym, olbrzymim kamieniu, z laską w dłoni, w kapeluszu na głowie, małych okularach na czubku długiego nosa, z twarzą pomarszczoną, o mahoniowym odcieniu, oświetloną południowym słońcem, wyglądał jak znachor, który nie dość, że wie wszystko o wszystkim i o wszystkich, to jeszcze nie mniej sam, na własnej skórze doświadczył. Największa magia kryła sie w jego oczach, iskrzących się radośnie i emanujących witalnością, skrywających odpowiedzi na wszelkie pytania. Mawiano, że to za sprawą duchów, z którymi miał kontakt... Przyszła raz do Chlipały kobieta, niejaka Jantosia, wraz ze swoim synem, którego ręka była złamana. Bulanda kazał im usiąść i zaczekać. Nagle zjawił się chłop z rumem i figami. Baca podał choremu chłopcu kawałek gruzły cukru, po czym poskładał rękę tak, że niedługo potem po złamaniu nie było ani śladu. Innym razem przyszli do Bulandy mężczyźni, mówiąc, że stracili woły. Szukali na jarmarkach, bo myśleli, że pewnie ktoś je ukradł, na co starzec odrzekł: Są woły na Kamieńcu, weszły do stodoły i zawarły drzwi. Poszli więc tam i – tak, jak powiedział znachor – znaleźli je w stodole. 

Nieraz odwiedzała staruszka na Jaworzynie dziewczynka o długich warkoczach, której opowieści baca uwielbiał słuchać. Mówiła mu, jakich to historii na jego temat nasłuchała się w szkole, w domu, na ulicy, czy podczas zabawy na podwórku sąsiadów. Ludzie przychodzili do Chlipały ze swoimi zmartwieniami, bo wierzyli w jego nadprzyrodzoną moc, nadając mu tym samym rangę Czarnoksiężnika. Niektórzy, a może nawet większość, uważali za pewne, że posiada on Księgę Czarnoksięską, na co Bulanda, ten słynny pasterz i znachor, uśmiechał się tylko i wstając z olbrzymiego kamienia, ruszał w kierunku zachodzącego słońca razem ze stadami swych owiec. 

Opowiadanie oparte na rozmowie przeprowadzonej z prawnuczką słynnego Bulandy, Marią Ogielą.

Klaudia Mirczak

Legendy Zagórzan

Legenda o „Zimnej Dziurze” na  Szczeblu

Nad rzeką Rabą, między Mszaną Dolną a Myślenicami, znajduje się góra o wdzięcznej nazwie Szczebel. Na owej górze jest Lodowa Grota, zwana również przez miejscowych „Zimną Dziurą”, w której lód nigdy nie topnieje.

Z tym miejscem związana jest historia pastereczki Kasi od Chowańca. Kasia pasła swoje bydło na Szczeblu, gdy nagle spostrzegła, że jeden z jej byczków odłączył się od stada. Była zdziwiona, gdyż nigdy wcześniej jej się to nie przydarzyło, ale pomyślała, że zwierzę prędzej czy później wróci. Mijały długie godziny, Kasia była coraz bardziej zaniepokojona brakiem byczka. Miała już zostawić resztę w poszukiwaniu zguby, ale nagle spostrzegła go wracającego z lasu. Sytuacja powtarzała się przez kilka następnych dni. Zaniepokojona pasterka postanowiła opowiedzieć wszystko tacie, który polecił jej przywiązanie sznurka do jego ogona i podążanie za nim. Nazajutrz zrobiła to, co jej poradzono, i ruszyła za byczkiem.

Szła przez las, widząc przed sobą tylko sznurek i drzewa. Po pewnym czasie zobaczyła dziurę w ziemi i drugi koniec sznurka na jej krawędzi. Kasia pomyślała, że pewnie jej byczek spadł na dół. Nie zastanawiając się, zeskoczyła w jamę. Nagle ogarnął ją przeraźliwy chłód. Ujrzała na ścianach jaskini sople zwisające aż do ziemi, przed nią zaś stały ogromne skute lodem wrota, zza których dobiegł ją ryk byczka. Przestraszona, weszła przez bramę do środka, gdzie zobaczyła swojego byczka zlizującego z koryta sól, a obok niego dziwnie ubrane postacie. Nosiły one czarne długie suknie, a na twarzach miały maski, których kształtu i wyglądu nie da się opisać. Tajemnicze sylwetki szybko spostrzegły Kasię, jedna z nich przemówiła do niej:

– Twój byczek musi tu z nami zostać, ale w ramach rekompensaty możesz zabrać nasze złoto, ile tylko zdołasz unieść. Kasia zobaczyła masy złotych monet, kryształów i innych kosztowności. Lecz kiedy przejdziesz przez te wrota, którymi weszłaś – kontynuowała postać – nie możesz spojrzeć wstecz, bo zostaniesz ukarana.

Zszokowana Kasia zaczęła brać kosztowności, a postać wytłumaczyła, że złoto pochodziło od zbójców, którzy grasowali na tych ziemiach, rabując kupców i mieszkańców. Gdy już wzięła tyle złota, ile była w stanie unieść, Kasia pożegnała się z postaciami i wyszła, lecz nagle usłyszała ryk swojego byczka. Odwróciła się, aby zobaczyć, co się z nim stało, ujrzała jednak tylko lodową ścianę. W tym samym momencie jej skarb przemienił się w śnieg i lód, a jedna z pięt przymarzła jej do ziemi. Po kilkunastu minutach zmagań, Kasia uwolniła się, tracąc przy tym spory kawałek pięty. Wróciła do domu i opowiedziała wszystkim o swojej przygodzie.

Wiele osób próbowało szukać tajemniczej komnaty, ale nikt nic nie znalazł. Niektórzy twierdzą, że słyszeli ryk byka w owej jaskini.


Legenda o głowie i polanie

Dawno temu w Gorcach grasowała banda zbójców, którzy rabowali wszystko, co popadnie. W smak były im także regularne swawole i hulanki. Spośród nich wyróżniał się Jakub. Był on nieziemsko przystojny, miał długie czarne włosy oraz ciepłe rysy twarzy. Był również świetnym łucznikiem – potrafił zestrzelić lecącego ptaka z odległości 100 metrów.

Chodź wielu go podziwiało, znaleźli się też tacy, którzy zapragnęli jego głowy. Należał do nich herszt bandy. Wymyślił plan, że zabierze Jakuba na polowanie, a kiedy ten nie będzie się niczego spodziewał, zabije go. Nazajutrz poszli we dwóch polować. Spędzili razem kilka godzin, aż doszli na otwartą polanę, gdzie pasły się sarny. Jakub ustawił się do strzału, lecz nagle podstępny herszt złapał go, wyjął szybko toporek i uciął mu głowę.

Głowę razem z ciałem wrzucił w pobliski parów i wrócił do obozu. Dzień później, kiedy  chciał sprawdzić, co się stało z ciałem, wrócił na polanę, gdzie zobaczył głowę Jakuba stojącą na swoich długich włosach. Zezłoszczony, rzucił ją w jeszcze dalsze miejsce, lecz gdy wrócił na polanę, głowa znów tam stała. I tak się działo za każdym razem, kiedy próbował pozbyć się głowy – cały czas wracała w to samo miejsce. W końcu herszt popadł w obłęd i popełnił samobójstwo, a owa głowa podobno wciąż pojawia się w Gorcach.


Legenda o Bulandzie

„Bulanda”, a właściwie Tomasz Chlipała, urodził się w Szczawie na osiedlu Bulandy. Ożenił się i osiadł w Lubomierzu, gdzie został bacą.

Bulanda zyskał sobie sławę czarownika i znachora. Należał do czarowników dobrych –  którzy chociaż mogli, nie działali na niczyją krzywdę. A moc jego sięgała daleko. Był to człowiek niezwykle życzliwy i uczynny, do którego odnoszono się z szacunkiem, a niekiedy z lękiem. Znachorstwa i czarów nauczył się od czarownika z Lewoczy. Sam był  przez pewien czas chory na nogi. Jego pierwsza żona wybrała się po poradę do sławnego podówczas znachora z Lewoczy na „węgierskiej stronie”. Zanim wróciła, Bulanda czuł się lepiej. Wyzdrowiawszy zupełnie, wziął zapas wszelakiego napitku i udał się do Lewoczy. Bawił tam trzy dni, a ponieważ żona lewoczańskiego czarownika zabraniała mężowi przekazywać tajemną wiedzę obcemu, nauka odbywała się w nocy, gdy ona spała.

Największą sławę Bulanda zdobył, kiedy w plebanii w Niedźwiedziu przywrócił bydłu zdrowie, a oborę uwolnił od czarów. Wtedy proboszcz, który był przeciwny zabobonom, rzekł do niego: „Możesz człowiecze wykonywać swoje praktyki, bo nie czynisz nic złego, tylko dobro.”. Po tym wszyscy z okolicy – sąsiedzi, mieszkańcy okolicznych wsi, mieszkańcy miast w całej Galicji czy nawet sam Porucznik armii Austriackiej – zwracali się do niego o pomoc.

Dawał również nauczki. Kiedy pewna kobieta z Rabki przybyła do niego, żeby prosić o śmierć dla jej męża, ten wbił w ziemię kij i powiedział do niej: „Kciałabyś se potańcowac z młodym chłopem? Tańcujze se tutok.”. I zmusił ją, żeby tańczyła wokół kija do wieczora.

Za znalezione zbójnickie pieniądze zbudował kapliczki – jedną w Lubomierzu, a drugą na polanie w Jaworzynie. Raz znalazł skarb góralski, który ukrył gdzieś w górach.

Bulanda dożył 100 lat. Kiedy czuł, że nadchodzi jego koniec, zaprosił wszystkich sąsiadów na ucztę. Po uczcie wyszedł na zewnątrz i rzekł: „Dziękuje ci słoneczko, coś mi świeciło, i wom gwiozdy tyz. Tobie wietrzyku, żeś powiewał podług mojej potrzeby i tobie ryzko (tłum.: potoczku), coś do mnie szumem godała.”. Potem wrócił do domu i rzekł do wszystkich zebranych: „Moi pokochani, jo już odchodzem, bo na mnie już cas. Ostajcie z Bogiem!”. Kiedy to powiedział, poszedł do pokoju i zmarł, nie przekazując swojej wiedzy nikomu, ponieważ uznał, że ludzie wykorzystają ją w złych celach.


Legenda o ustaniu pańszczyzny w Kasince Małej

Dawno temu we wsi znanej jako Kasinka Mała dwaj chłopi, Jan i Wojciech Stożkowie, postanowili pójść pracować na swoje, zamiast na pańskim odrabiać pańszczyznę. Wysłani po nich ludzie przybyli do pana z niczym. Zdenerwowany szlachcic postanowił sam rozprawić się z chłopami. Wskoczył na konia i ruszył naprzód, ku polu, gdzie pracowali Stożkowie. Po drodze zastanawiał się, jak ich ukarać. „Cięższa praca na moim polu? Nie... za łagodne. Odebranie pola? Nie... zbyt banalne. Wiem! Każę im uciąć po trzy palce u stóp i rąk!” – myślał, zdążając na miejsce.

Po kilkunastu minutach jazdy dotarł na pole, na którym pracowali bracia. Zaczął wygłaszać swoje przemówienie o tym, jak to powinni się go słuchać. Znudzeni słuchaniem jego kazania, bracia złapali go i zaczęli bić tak niemiłosiernie, że szlachcic, wypluwając swoje zęby, oddał im nie tylko konia, ale także wszystkie lasy na górze Szczebla, po czym wrócił umorusany i zakrwawiony do swojego dworku.

Od tego dnia, jak utrzymują kasinczanie, w Kasince ustała pańszczyzna.


Legenda o Klimku

Klimek, tak jak Bulanda, był czarownikiem. W środku lata potrafił zamrozić bagna i rzeki, aby chłopi mogli przejechać swoimi wozami, a kiedy przejechali, znowu je odmrażał.

Bał się porwania przez diabły, ponieważ wiedział, że ze względu na swoje moce może zostać wykorzystany do czynienia złych rzeczy. Dlatego przed śmiercią rozkazał swoją trumnę okuć żelazem. Była wielka, ale również tak ciężka, że nieść ją musiało aż 30 mężczyzn. Gdy po kilku miesiącach ją odkopano, a w środku nie znaleziono ciała.


Legenda o bacy uwarzonym w żentycy

Pewnego dnia, kiedy juhasi pognali owce na Turbacz, do bacy, który był sam w szałasie, przyszedł harnaś zbójecki. Baca był zajęty warzeniem mleka, więc irytowała go obecność harnasia. Harnaś zapytał, czy baca ma może w zapasie serki owcze.

„Mam” – odpowiedział Baca – „A samiście przyszli?”

„Sam” – odparł Harnaś, którego towarzysze ukryli się w lesie.

Baca wyczuł podstęp, i kiedy udawał, że kroi ser dla nieproszonego gościa, przebił go nożem, zawlókł jego ciało na skraj lasu i przykrył je gałęziami, aby nikt go nie zobaczył. Jednak dostrzegli to kompani harnasia ukryci w lesie, którzy obmyślili, że zwiążą bacę i wrzucą go do kotła z mlekiem. Tak też w ramach odwetu zrobili, baca zmarł zagotowany w kotle. Wracając, zbójcy spotkali juhasów, którym powiedzieli: „Idźcie szybko, macie tam barana uwarzonego w kotle.”

Uradowani juhasi pobiegli prędko do szałasu, ale zamiast barana znaleźli powstałą z gałęzi mogiłę nad ciałami bacy i harnasia.


Mikołaj Skolarus

Wszystko ma swoje źródło

Dzięki projektowi ,,Odkrywanie skarbów dziedzictwa południowej Małopolski'' miałam zaszczyt przeprowadzić bardzo ciekawą i owocną rozmowę z Panem Stanisławem Macugą – emerytowanym wieloletnim i bardzo oddanym pracownikiem Wydziału Komunalnego oraz Inwestycji Urzędu Gminy Mszana Dolna. Pan Stanisław to zwykły mieszkaniec Raby Niżnej o wielkim sercu i krzepkiej duszy. Człowiek, który przeżył II wojnę światową, a mimo podeszłego wieku pamięta doskonale tradycje, wydarzenia i ludzi minionych lat. Skromny dziewięćdziesięciolatek z ogromną pasją i zaangażowaniem opowiada mi o historii przydrożnych kapliczek znajdujących się w naszej wsi.

Temat, który poruszam, nie jest przypadkowy. Mamy bowiem piękny miesiąc maj, w którym wszystko budzi się do życia. Kojarzy mi się on także ze śpiewaniem tak zwanych majówek. W naszej wsi ciągle żywa jest tradycja gromadzenia się przy kapliczkach i wspólnej modlitwy.
 
Od jak dawna interesuje się Pan historią tutejszych kapliczek?
Jeszcze gdy pracowałem w Urzędzie Gminy, a było to jakieś dwa lata przed odejściem           na emeryturę, postanowiłem dodatkowo zainteresować się kapliczkami w Rabie Niżnej. W naszej miejscowości jest ich przecież kilka i warto wiedzieć, skąd się wzięły. Tak więc, zacząłem szukać informacji na ich temat. Niestety, w tutejszym urzędzie nie uzyskałem żadnych konkretnych wiadomości, dlatego postanowiłem zwrócić się do Samorządu Ochrony Zabytków w Krakowie. Stamtąd dostałem bardziej szczegółowy opis dwóch kapliczek na osiedlu ,,Macugówka’’ oraz ,,Muzykówka’’, co nie oznacza, że nie zbierałem informacji na temat pozostałych równie ważnych kapliczek od miejscowych mieszkańców.
 
Kapliczki, których opis pan dostał, powstały w tym samym czasie?
Najpierw, w pierwszej połowie XIX wieku, powstała ,,Macugówka''. Jest ona zabytkiem. ,,Muzykówka’’ jest nieco młodsza.
 
Obejrzałam wszystkie miejscowe kapliczki i przyznam, że ciężko wybrać najpiękniejszą, gdyż każda urzeka czym innym. Wiem, że zadam trudne pytanie, ale która jest najbliższa Pańskiemu sercu?
(Nagle rozmowa nabrała innego charakteru. Twarz Pana Stanisława rozpromieniała, a w jego oczach pojawił się błysk. Zaczął głośno i swobodnie opowiadać.)
Z sentymentem odnoszę się do kapliczki na osiedlu „Macugówka”. Jest ona położona niedaleko mojego domu. Jak tylko umiałem, starałem się troszczyć o nią. Zmieniałem tynk, dbałem o porządek, wykonywałem wszystkie potrzebne czynności, aby prezentowała się dobrze. Nie robiłem tego sam. Równie dużym zainteresowaniem i oddaniem darzyła tę kapliczkę moja sąsiadka. Zawsze gorliwie starała się, aby zapalona była świeca i były położone kwiaty. Niestety, bywały też trudne sytuacje. Zdarzyło się bowiem, iż pewna starsza kobieta przyszła i zapaliła świeczki, aby odprawić majówkę. Wybuchł pożar. Było to jeszcze przed rokiem dwutysięcznym. Ludzie stanęli na wysokości zadania i kapliczka została uratowana. Odbudowaliśmy ją w czynie społecznym.
 
Słyszałam, że starał się Pan też o pomoc finansową dla omawianej kapliczki. Może warto powiedzieć o tym kilka słów?
Istotnie, w roku 2004 dowiedziałem się, że można pozyskać fundusze na renowację. Należało opisać, co chcemy zrobić. Jednym słowem – mieć plan działania. Uczyniłem to, i dostaliśmy kilka tysięcy złotych funduszy. Udało się pomalować kapliczkę z zewnątrz oraz poprawić wieżyczkę i porządnie zamontować dzwonek, który był słabo zawieszony, gdyż za czasów okupacji Niemcy chcieli go zabrać i przetopić na amunicję. Mieszkańcy ukryli go. Gdy już wrócił na swoje miejsce, pozostał nieruszany do czasu remontu. Trzeba było wzmocnić wieżę i wtedy mogliśmy go porządnie zawiesić.
 
Co jeszcze może Pan powiedzieć na temat tej kapliczki? Na pewno nie powstała ona bez  powodu. 
Z tego, co wiem z relacji sąsiadów, był przodek, który umiał murować. Około roku 1840  oddał kawałek swojej ziemi i postawił kapliczkę. Była ona hołdem dziękczynnym za uratowanie ludności, bo panował wtedy pomór, prawdopodobnie z powodu tyfusu. Szczęśliwie ominął on mieszkańców Raby.
 
Kapliczka stoi przy drodze krajowej numer 28. Prezentuje się wspaniale i każdy może ją zauważyć. Miejsce jej postawienia było celowe, czy to przypadek?
Droga nie ma z tym nic wspólnego, przecież dawniej nie było asfaltu. Chodziło o źródełko, które było na osiedlu, w jego pobliżu postawiono kapliczkę. Podobno wiąże się z nim jakaś legenda. Z tego, co pamiętam, już nieżyjący sąsiedzi twierdzili, że było to cudowne źródełko. Zjeżdżali się tutaj ludzie z wszystkich okolicznych wiosek, nawet i zza góry – mieszkańcy Podobina, aby nabrać choć trochę tej uzdrawiającej wody. Wiadomo, wtedy jeszcze tam kapliczki nie było. Później wzniesiono ją na cześć tego źródełka i ocalenia mieszkańców.
 
Wspomniał Pan o przodku, który umiał murować. Z jakich materiałów jest zrobiona ta kapliczka?
Z kamienia, a zaprawa to glina. Jest przykryta gontami, ma małą wieżyczkę z dzwonem. Drzwi wejściowe czasem bywają otwarte i można zobaczyć piękne wnętrze. Na początku jest ołtarzyk,   a z boku są obrazy. Sklepienie kapliczki wygląda podobnie jak to w naszym kościele.
 
Dzwon z wieży pełnił jakąś szczególną funkcję?
Ludzie często bali się burzy, a gdy ta nadchodziła, dzwon ostrzegał. Jeśli działo się we wsi coś niepokojącego czy ważnego, także dawał znać. Odzywał się też, gdy zaczynały się nabożeństwa majowe i październikowe. Dzisiaj już nikt nim nie dzwoni.
 
,,Macugówka'' cieszy się zainteresowaniem turystów, przechodniów?
Zdarza się, że przechodzą tędy turyści, na przykład grupy idące w góry, bo przecież nieopodal mamy Luboń Wielki i są tu piękne tereny zachęcające do pieszych wędrówek. Turyści, idąc na szczyt, zatrzymują się i podziwiają kapliczkę. Kiedy tylko mogę, wychodzę do nich i opowiadam kilka słów o niej. Są bardzo zainteresowani, a to mnie cieszy.
 
Rozumiem, że nabożeństwa majowe są odprawiane tutaj po dzień dzisiejszy ?
(smutek) Dzisiaj już niestety nie. Jeszcze chyba w ubiegłym roku ludzie modlili się, ale było to zaledwie parę osób. Teraz młodzież rozeszła się po szkołach, ludzie wyjechali do pracy czy też za granicę i zostali sami starsi, więc nie ma kto. Poza tym dawniej więcej osób było zainteresowanych tradycją. Pamiętam za to lata, kiedy moje dzieci były małe czy dorastały. Wtedy to zbierały się duże grupy i wspólnie modliliśmy się. Córka grała na akordeonie, byli też inni muzykanci. Młodzież, dzieci, sąsiedzi licznie się zbierali. To były piękne czasy… Muszę powiedzieć, że majówki czy różaniec wzbudzały wtedy chęć do przychodzenia.
 
Nie obawia się Pan, że gdy już go braknie, to nie znajdzie się osoba na Pana miejsce, której będzie leżeć na sercu pamięć i dbałość o tę kapliczkę?
Moim marzeniem jest, aby ktoś zatroszczył się o nią i pamiętał też o innych we wsi. Ważne, żeby nie niszczały, aby ich historia trwała nadal. Chciałbym jeszcze doczekać dnia, kiedy wokół kapliczki stanie drewniany płotek i wyrosną piękne kwiaty. Wie Pani doskonale, że marzenia się spełniają. (uśmiech)
 
Oczywiście, podobnie jak Pan głęboko w to wierzę. Zatem spełnienia wszystkich Pańskich marzeń, a ja na zakończenie pozwolę sobie powiedzieć, że moim skromnym marzeniem jest spotkać wielu ludzi, którzy mają pasję i dążą do realizacji małych, a zarazem wielkich pragnień tak, jak czyni to Pan.

Oliwia Dyduch