Analizując wszystkie grupy folklorystyczne i muzyczne z Łącka, warto zatrzymać się przy Chórze Parafialnym „Zew Gór”. Na podstawie wspomnień starszych chórzystów, historię chóru spisał Marcin Wnęk, obecny organista parafii w Łącku oraz dyrygent chóru.
Początki chóru sięgają lat trzydziestych XX wieku. Pierwszym dyrygentem i organistą był Józef Skiba. Chór liczył wtedy od 30 do 35 osób. Ksiądz Put, ówczesny proboszcz parafii w Łącku nazywał pana Skibę „Słowiczkiem”. Po jego śmierci proboszcz długo szukał odpowiedniego następcy, ponieważ miał wysokie wymagania. W 1940 roku organistą został Tadeusz Moryto, którego pięćdziesiątą rocznicę śmierci obchodziliśmy w tym roku. Przeprowadził się on ze Słupca do Łącka, do czego namówił go kolega Franciszek Gryziec – organista z Jazowska. Moryto był wieloletnim organistą i dyrygentem Chóru Parafialnego, a także założycielem Orkiestry Dętej z Łącka oraz Ogniska Muzycznego. Zmarł w 1969 roku. Do ostatnich chwil wypytywał o budowę lokalu Ogniska Muzycznego. Po jego śmierci wybór następnego był bardzo trudny. Ksiądz Put zdecydował się na Stanisława Kochanowicza – młodego organistę z Kolbuszowej, który prowadził chór do 1971 roku. Kiedy Kochanowicz wyjechał, na jego miejsce został przyjęty, dobrze przygotowany przez Tadeusza Morytę, absolwent Studium Organistowskiego w Tarnowie – Jan Gorczowski, który prowadził chór do 2013 roku.
Po przejściu Jana Gorczowskiego na emeryturę organistą został Marcin Wnęk, który nadal prowadzi chór. Jest on absolwentem Studium Organistowskiego w Tarnowie oraz byłym uczniem Jana Gorczowskiego. Ze zwykłego chórzysty awansował na organistę i zarazem dyrygenta chóru.
Jak zaczęła się twoja historia z chórem? – pytam Marcina Wnęka.
W wieku 15 lat zacząłem śpiewać z moim poprzednikiem, organistą łąckim Janem Gorczowskim, na mszach. Prosił mnie, abym mu czasem pomagał, wziął psalm, czasem z nim zaśpiewał pieśni w czasie mszy. Pewnego dnia zaproponował mi śpiewanie w chórze i tak ta przygoda już 9 lat trwa.
Jak wygląda praca z ludźmi?
Na pewno nie należy ona do najprostszych. Każdy z chórzystów jest inny i do każdego trzeba podejść indywidualnie. Zwracam uwagę na to, że ludzie lubią, kiedy jasno stawia się im warunki pracy. Gdy wiedzą, co mają robić i kiedy, wtedy praca przynosi najlepsze efekty.
Jakie pieśni wykonuje chór „Zew Gór”?
Głównie pieśni religijne, gdyż jesteśmy chórem parafialnym. Oprócz tego śpiewamy piosenki ludowe opracowane na chór mieszany, które wykonujemy poza murami naszego kościoła.
Na jakich uroczystościach można posłuchać chóru?
Głównie w święta. Chór uświetnia swoim śpiewem uroczyste msze święte w ciągu roku liturgicznego. Oprócz tego można usłyszeć nas na Święcie Kwitnącej Jabłoni oraz na innych uroczystościach regionalnych i okolicznościowych.
Jak według ciebie zmienił się chór od kiedy zostałeś dyrygentem?
Ciężko mi to oceniać, ale myślę, że repertuar jaki wykonujemy i związki jakie utworzyliśmy z Orkiestrą Dętą z Łącka pod dyrekcją pana Stanisława Strączka czy Orkiestrą Symfoniczną Szkoły Muzycznej pod dyrekcją pana Krzysztofa Madziara oraz to, jakie projekty realizujemy – sądzę, że to nas rozwija. Również występy oraz wyjazdy zagraniczne sprawiają, że ludzie chcą śpiewać i chcą się rozwijać.
Jak wyglądają próby?
Spotykamy się dwa razy w tygodniu, w domu katechetycznym przy kościele w Łącku. Najpierw się rozśpiewujemy, później ćwiczymy utwory. Czasem wkrada się luźna atmosfera, wtedy siadamy przy placku albo sałatce.
Jaka jest twoja rola w chórze?
– Stoję i krzyczę – stwierdza ze śmiechem Marcin. A tak poważnie to prowadzę całą próbę, ćwiczymy partie dla poszczególnych głosów, potem łączymy to w całość.
Skąd twoje zamiłowanie do folkloru?
Myślę, że było to przekazane przez moją rodzinę. Zawsze w naszym domu brzmiała muzyka góralska. Sądzę, że wyssałem to z mlekiem matki.
Jaka jest twoja ulubiona pieśń wykonywana przez chór?
Nie mogę tak jednoznacznie stwierdzić, bo wiele mam takich utworów. Bardzo ciężko mi jest określić ten ulubiony.
Reaktywacja chóru parafialnego pod nazwą „Zew Gór” nastąpiła 1 sierpnia 2014 roku, kiedy to Marcin Wnęk objął posadę organisty. Już w następnym roku chór wystąpił na kilku koncertach, między innymi na Koncercie Noworocznym w kościele w Łącku oraz, po czteroletniej przerwie, na Święcie Kwitnącej Jabłoni. Wziął również udział w kilku konkursach, między innymi w XIV Powiatowym Konkursie Zespołów Wokalnych i Chórów w Starym Sączu, na którym zajął drugie miejsce oraz na XXII Międzynarodowym Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie, na którym zdobył wyróżnienie. W 2016 roku chór zajął I miejsce w Eliminacjach Rejonowych XXIII Międzynarodowego Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie. Jeżeli ktoś jest miłośnikiem muzyki chóralnej, to może posłuchać chóru co miesiąc na nabożeństwach celestyńskich oraz na różnych akademiach organizowanych z okazji świąt państwowych.
Teraz próby chóru odbywają się dwa razy w tygodniu w domu katechetycznym przy kościele w Łącku, ale nie zawsze tak było. Dawniej, w pierwszych latach działalności miały miejsce w domu organisty na tak zwanej „organistówce”. Było tam dosyć ciasno.
Aby dowiedzieć się, jak wygląda chór od środka, rozmawiałam panią Anią Muszyńską – wieloletnią chórzystką, która śpiewała również za czasów pana Gorczowskiego.
Od ilu lat śpiewa pani w chórze?
Obecnie od czterech, a wcześniej dużo, dużo więcej – mówi pani Ania ze śmiechem. – Nie wiem ile ja śpiewałam, od podstawówki. Ale od której klasy? Chyba od czwartej, albo piątej. Taka mała wtedy byłam. I śpiewałam chyba do liceum. A później, na studiach, już na pewno tego nie robiłam. Czyli kilka klas podstawówki, liceum plus teraz. To będzie jakieś jedenaście lat.
Kto panią zachęcił do śpiewania w chórze?
To było dawno. Poszłyśmy całą ekipą z koleżankami. Tak po prostu. A śpiewam w chórze, bo lubię.
Czy to dobrze, że chór teraz wykonuje pieśni ludowe?
Dobrze, bo nazwa „Zew Gór” zobowiązuje. Dzięki temu możemy pokazać się z innej strony. Ludzie mogą nas zobaczyć w innej odsłonie niż w tej, w której nas widzą w kościele.
Jaka jest pani ulubiona pieśń?
Z regionalnych „Ej Dunajec” mi się bardzo podoba, to muszę przyznać. A z religijnych, ciężkie pytanie, ale bardzo podoba mi się „Bogurodzica”.
Jak według pani zmienił się chór na przestrzeni lat?
Jest na pewno bardziej profesjonalny. Ludzie mają inne podejście do tego śpiewania, bo dawniej było ono takie bardziej luzackie, a teraz ludzie chcą zaśpiewać dobrze, i cieszyć się tym śpiewaniem. Na pewno jest bogatszy repertuar, a nie w kółko to samo. Wiele rzeczy się zmieniło.
Jak pracowało się z panem Gorczowskim, a jak pracuje się z Marcinem?
To było tak dawno, że ja już nie pamiętam, jak się pracowało z panem Gorczowskim – stwierdza pani Ania ze śmiechem. – Pan Jan był taki, jak by to powiedzieć, mniej wymagający. Zawsze było dobrze, nawet gdy nie było dobrze. Marcin jest wymagający. Bardziej stawia na to, żeby ten chór jakoś brzmiał. To o wiele lepiej, że przywiązuje do tego dużą wagę, dzięki temu chór jest o wiele lepszy. Jeździmy na konkursy i zajmujemy wysokie miejsca, co sprawia, że odczuwamy satysfakcję z naszej pracy.
Jaka panuje atmosfera na próbach i występach?
Jest luźna. Wszyscy się tutaj znają, więc nie ma co wymyślać. Oczywiście są osoby, które się lubi mniej lub bardziej, ale jesteśmy jedną grupą. Jak to mawia Marcin, jesteśmy jedną, wielką rodziną.
Dzięki wywiadom oraz artykułom zamieszczonym w Almanachach Łąckich, można zgłębić historię chóru oraz poznać wszelkie jego osiągnięcia. O atmosferze w chórze świadczy jego liczebność. Wiele ludzi rozwija swój talent razem z chórem. Jedni przychodzą, aby go pielęgnować, a drudzy poznają go dopiero na próbach. Czasem słowa otuchy i zachęty pozwalają odkryć jeszcze nam nieznany talent. Można powiedzieć, że te słowa Marii Skłodowskiej-Curie obrazują codzienność chóru: „Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent”.
Edyta Gromala