Odkrywam inny świat. Wywiad z rzeźbiarzem Józefem Tokarzem z Jazowska
Józef Tokarz urodził się w 1950 roku w Jazowsku. Pracował jako szef działu transportu nowosądeckiego oddziału Poczty Polskiej, aktualnie jest emerytem. Od młodych lat z dużą pasją rzeźbi w drewnie. Bardzo często pracuje z dziećmi i młodzieżą. Mówi, że daje mu to wiele satysfakcji. Na specjalne lekcje rzeźby do jego pracowni przychodzą oddziały przedszkolne i klasy szkolne, nie tylko z gminy Łącko. Z prelekcjami jeździ również do innych szkół na terenie powiatu nowosądeckiego. W drewnie stara się wyrazić swoje artystyczne przemyślenia. Inspiracją twórczą jest otaczający go świat.
Brał udział w ponad 200 wystawach zbiorowych, indywidualnych i konkursowych, zdobywając nagrody i wyróżnienia. Prace artysty można było oglądać na wystawach w: Jazowsku (Galeria BWA), Łącku (Izba Regionalna), Nowym Sączu (Galeria BWA, Mały Salonik, Civitas Christiana, Dawna Synagoga), Starym Sączu (Domek na Dołkach, Klasztor św. Kingi, Miejski Ośrodek Kultury), Zakopanem (Złota Jesień Tatrzańska), Toruniu (Muzeum Etnograficzne), Radomiu (Muzeum Wsi Radomskiej), Warszawie (Stara Kordegarda, Międzynarodowe Targi Turystyczne), Krakowie (Akademia Rolnicza), we włoskim Menconiko oraz w wielu innych miejscach. Jego rzeźby znajdują się w zbiorach prywatnych w kraju i zagranicą.
Od dziecka chciał pan zostać rzeźbiarzem, czy przyszło to w pewnym momencie życia?
Od maleńkości ciągnęło mnie może nie tyle do rzeźbienia, co do strugania kijków. Zaczęło się to już w przedszkolu, do dziś mam ślady na nodze od kozika. Na pewno te pierwsze rzeźby były trochę niejednoznaczne. Może tylko ja widziałem, że to jest czy to postać ludzka, czy jakieś zwierzątko. Ale w miarę upływu czasu rzeźba zaczęła mnie interesować, tym się zajmowałem w zasadzie od dzieciństwa.
Momentem przełomowym było spotkanie wielkiego artysty Władysława Hasiora w 1973 roku, a miało to miejsce w Łącku w czasie kwitnienia sadów. On przyjechał z wystawą, jedyną taką w Polsce, i udał się do naszej małej miejscowości. Całe to wydarzenie można znaleźć w jego biografii, w której dokładnie je opisał. Wystawa wyglądała tak, że druhowie z Ochotniczej Straży Pożarnej z gminy Łącko, a wśród tych druhów znalazłem się i ja, nieśli sztandary Hasiora na Jeżową. Tam jeszcze nie było amfiteatru, a zwykła scena, i tam w plenerze te sztandary trzymaliśmy. Wtedy właśnie go poznałem… Nie wiem, czym go zainteresowałem, dlaczego chciał ze mną rozmawiać. Pytał, czym się zajmuję, gdzie pracuję. Odpowiedziałem w kilku zdaniach, dodając, że interesuje mnie rzeźba, tylko że nie pokazuję tego nigdzie, tylko rzeźbię dla siebie. Można powiedzieć, że to był ten moment, w którym on mnie „wyciągnął za uszy” z domu, i zacząłem się rzeźbą interesować jeszcze bardziej.
Później, w 1988 roku, pełniłem funkcję przewodniczącego klubu twórczego. Był to oddział Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Nowym Sączu, którego byłem prezesem w Jazowsku, przy galerii BWA. I w tymże 1988 roku Hasior zorganizował tu wystawę. Namówił mnie do tego, żeby twórcy zrobili strachy, a on wystawi totemy. Była to plenerowa wystawa przy galerii u Dudów w Jazowsku, pod tytułem: ''Strachy i totemy''. Jesienią wzięliśmy tę wystawę do Zakopanego na Międzynarodowy Festiwal Ziem Górskich. Nasza znajomość trwała do jego śmierci, czyli do 1999 roku.
Ile razy byłem w Zakopanem, zawsze go odwiedzałem. Był ciekaw, co tworzymy i co robimy. Gdy wybierał się gdzieś tu, w rejon Nowego Sącza, zawsze zabierał mnie ze sobą na spotkania. Polubiliśmy się bardzo, to była prawdziwa przyjaźń. Dzięki niemu zacząłem wystawiać swoje prace. Gdyby nie on, do tej pory coś bym tworzył, ale nigdy bym z tym nie wychodził do ludzi.
Czy były momenty w pana życiu, w których zwątpił pan w swój talent?
Nigdy nie uważałem się za artystę i do tej pory się za niego nie uważam, rzeźba była odskocznią od normalnej pracy. A w związku z tym, że kierowałem dużym zespołem ludzi, bo grubo ponad setką, działałem na terenie byłego województwa nowosądeckiego, od Biecza po Zakopane, Jabłonkę. Rzeźbiarstwo to była odskocznia, mogłem dać upust swoim codziennym przeżyciom. Zdarzało się, że spałem 2-3 godziny, a przez resztę czasu rzeźbiłem, i dzięki temu czułem się wypoczęty. Przy rzeźbieniu potrafiłem się odprężyć, zapomnieć o całym świecie. Pozostawał tylko ten mój świat, który mnie interesował. Nie lubię wzorować się na innych, więc jeżeli mam zrobić jakąś rzeźbę o charakterze sakralnym i wiadomo, że ona musi być taka, jaka powinna być, to mnie to nudzi… A gdy mogę robić to, co chcę, i mam jakąś wizję, to z olbrzymią przyjemnością przelewam ją na drewno.
Z której rzeźby jest pan najbardziej zadowolony?
Prawdę powiedziawszy, to miałem jedną rzeźbę, którą wykonałem w bardzo młodym wieku. Właściwie to nie jest rzeźba, a taki patyczek, który przedszkolanka dała mi po wielu, wielu latach, i dzięki któremu można zaobserwować, jak to się zaczynało. Można go porównać do tego, co teraz wykonuję. Tej rzeźby nigdzie nie wystawię, bo to była jedna z pierwszych.
Jest jeszcze inna rzeźba, o którą również wyjątkowo dbam, bo jest dla mnie wyjątkowa. Przedstawia tak wielką wartość dlatego, że na pewno pracowało przy niej około pięciuset artystów. To był klocek, z którym jeździłem do szkół, na różne spotkania. Dzieci i młodzież pracowały nad nim, a ja później przyjeżdżałem do domu i starałem się pogłębić rysy. To jest rzeźba, którą chętnie pokazuję.
Ile rzeźb pan wykonał?
Trudno powiedzieć, ale gdy kiedyś próbowałem policzyć, to wyszło mi, że przez te lata uzbierało się około 2500 do 3000. Przy czym różne rzeźby wtedy liczyłem. Wśród nich są też te, przy których pracowałem z młodzieżą. Swego czasu dużo robiłem z kory, ale niestety tych rzeźb pozostało mi bardzo mało, gdzieś znalazłem jedną małą, gdzieś dwie. I one są owocem pracy z młodzieżą. Jest tam też taka (pokazuje zdjęcie): niby nic, ale sama natura dużo już zrobiła, a ja tylko poprawiłem.
Przy której rzeźbie spędził pan najwięcej czasu?
Przy rzeźbie, która jest na Mazowszu pod Warszawą u prywatnego kolekcjonera, a ma ona ponad 5 metrów wysokości.
Jak długo się taką rzeźbę robi?
Ja tę rzeźbę robiłem u niego tydzień, ale miałem dwóch ludzi do pomocy.
I co ona przedstawia?
Postać człowieka, wędrowca. Miała stać w ogrodzie, ale ja tam nie byłem już 10 lat, i trudno mi powiedzieć, gdzie stoi teraz. Wybieram się jednak właśnie do Olsztyna na wesele, będę tamtędy przejeżdżał. Skontaktowałem się z właścicielem, więc przekonam się, jak ma się moja rzeźba.
Impregnuje się taką rzeźbę?
Musi być pokryta specjalnym impregnatem. Wtedy, kiedy ją robiłem, trudno było go w Polsce dostać, on sprowadzał go z Niemiec. Swoje rzeźby zabezpieczałem woskiem pszczelim, ale to się nie nadaje na zewnątrz, bo nie ma w tym żadnej chemii, to naturalny impregnat.
Jak więc wygląda naturalne impregnowanie?
Gotową rzeźbę pokrywam najpierw bejcą, taką do drewna, a potem woskiem pszczelim. Nadaje on delikatny połysk. Gdy z czasem rzeźby się zakurzą, to wystarczy po prostu przetrzeć szmatką albo szczotką, taką do polerowania obuwia, i wygląda pięknie. O tej metodzie dowiedziałem się od pewnego pszczelarza, który z zamiłowania był też rzeźbiarzem. Wykorzystuję ją do dziś.
Czy były osoby, które wywarły wpływ na pana twórczość?
Oczywiście wymieniony wcześniej Hasior, którego twórczość poznałem. Trzeba też wiedzieć pewne rzeczy, aby dostrzec to, co on chciał przekazać. Znałem jego całe dzieciństwo, bo miałem okazję usłyszeć opowieść o nim z jego ust. Było nieciekawe, był źle traktowany przez ojczyma, musiał spać w stajni, i tak dalej, i tak dalej. Pomocną dłoń podała mu dopiero nauczycielka w średniej szkole – pewnie nie byłbym artystą gdyby nie ona.
Oprócz Hasiora było jeszcze wiele osób, ale nie będę wymieniał nazwisk, bo są to trochę inne przypadki. Miałem też takich znajomych, którzy specjalnie chowali dłuta do szuflady, gdy przychodziłem podpatrzeć…
Czy w pana rzeźbach można znaleźć nawiązanie do regionu?
Tak, chociażby w rzeźbach świątków do tych przydrożnych kapliczek, które są na naszym terenie...
Rzeźbiarstwo jest męczące czy relaksujące?
Jest relaksujące, i to bardzo. Można przy nim wypoczywać, odkrywać całkiem inny świat. Nie ten, po którym stąpamy w normalnym trybie swoich zajęć… To jest odskocznia, człowiek odrywa się całkowicie, i mimo tego, że jest to wysiłek fizyczny, może naprawdę nabrać energii i siły. Daje dużo swobody i wolności.
Kuba Stapkowicz