Sadownictwo okolic Łącka ma niezwykle długą historię, sięgającą XII wieku. Łąckie jabłka odznaczają się wyrazistym smakiem i aromatem, który zawdzięczają mikroklimatowi panującemu na tym obszarze. Jedna z legend mówi, że miejscowy proboszcz, ksiądz Jan Piaskowy, w ramach pokuty za grzechy nakazywał swoim parafianom sadzić drzewka owocowe. Niewątpliwe zasługi dla rozwoju sadownictwa miał również dyrektor i nauczyciel szkoły w Łącku Stanisław Wilkowicz. W przyszkolnym ogródku prowadził on sad, w którym uczył pielęgnować i szczepić drzewka. Jabłka łąckie w 2005 roku zostały wpisane na Listę Produktów Tradycyjnych, są również oznaczone certyfikatem Chronione Oznaczenie Geograficzne. Oprócz jabłoni, niezwykle liczne na tym terenie są sady śliwowe, gruszowe i wiśniowe.
Stefan Myjak z Zabrzeży należy do grona łąckich sadowników. Choć uważa siebie za działkowca, bo uprawia sady na stosunkowo niewielkim, około czterohektarowym obszarze, to wydobywa ze swej ziemi piękne plony i potrafi o nich równie pięknie opowiadać.
Czy to pan jako pierwszy zajął się sadownictwem w swojej rodzinie, czy po kimś to przejął?
W mojej rodzinie były korzenie sadownicze, ale mój zawód wyuczony to ślusarz-mechanik. Dwa lata pracowałem w hotelu jako mechanik samochodowy, a gdy poznałem moją żonę i po ślubie zamieszkaliśmy tutaj, w Zabrzeży (bo ja pochodzę z Kiczni), to pomału drążyłem temat sadownictwa, uczyłem się, i zostałem bardzo małym sadownikiem, właściwie działkowcem.
Staram się wyciągać z tej ziemi jak najwięcej, ponieważ jest to małe powierzchniowo gospodarstwo. Dawniej w miejscu, w którym stoimy, była porzeczka, ale kiedy porzeczki staniały, stwierdziłem, że jest to nieopłacalny biznes, postanowiłem skosić krzewy z owocami i posadzić jabłonie. Po podjęciu decyzji o zajęciu się sadownictwem, zacząłem jeździć na wszelkiego rodzaju wystawy, giełdy, w tym również za granicę, i z tego wziąłem całą swoją wiedzę na temat sadownictwa. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że sadownictwo stało się moją pasją.
Mógłby pan coś opowiedzieć o sadownictwie? W jakich porach jest najwięcej pracy i co trzeba robić, żeby były obfite plony?
W sadownictwie praca jest cały czas. Na wiosnę rozpoczyna się od obcinania gałęzi, które trzeba pozbierać, zgrabić, a potem spalić, żeby w sadzie było czysto, gdy rozpoczną się inne prace. Potem trzeba wszystko opryskać, ponieważ mamy coraz więcej szkodników. Trzeba też robić przerzedzanie. I tutaj muszę się pochwalić, że jako pierwszy zacząłem stosować przerzedzanie ręczne. Teraz już stosuję chemiczne, bo jest bardziej opłacalne i mniej czasochłonne. Po św. Janie, jeśli nie zadziała przerzedzanie chemiczne owoców, to trzeba to robić ręcznie, a już w międzyczasie dojrzeją wczesne śliwy, więc zaczyna się zbiór i – wiadomo – sprzedaż. Muszę zaznaczyć, że tym różnię się od innych sadowników z tego terenu, tych większych, że oni są zrzeszeni w grupach producenckich, takich jak na przykład Owoc Łącki. Kiedy oni zbiorą, to po prostu tam zawożą, a ja muszę sprzedać sam. Gdy przychodzi jesień, pracy jest naprawdę dużo. A jeszcze dodać muszę, że tak naprawdę my i w zimie mamy robotę, bo chcąc sprzedać owoce, sami je ręcznie sortujemy. Tak więc sadem trzeba się opiekować cały rok. To jest praca na okrągło, w której cały czas powtarzają się te same czynności.
Da się utrzymać z sadownictwa? Czy pieniądze włożone w pielęgnację zwracają się?
Kiedy jest dobra cena za jabłko, to jest to w miarę opłacalne. Chociaż teraz to już nie jest dobry sposób na zarobek, bo koszty się wyrównują. Na dużych plantacjach to się opłaca, tam wszystko robią maszyny. W małych gospodarstwach zaczyna się problem z ludźmi do pracy. Akurat u nas jest liczna rodzina, więc wszyscy razem idziemy do sadu, zbieramy jabłka, wykonujemy pozostałe prace. Żeby osiągnąć z tego jakiś dochód, trzeba próbować nowych odmian i wymieniać drzewka na nowe.
Czy mógłby pan coś opowiedzieć o maszynach, których się używało dawniej i których się używa dziś?
Za moich czasów używało się opryskiwacza Chmiel. Potem, już po moim ślubie, razem z bratem kupiliśmy ciągnik i czterystulitrowy opryskiwacz Termit. Później ja kupiłem w 1984 roku ciągnik Ursus C-330. Wtedy miałem rękę do mechaniki, więc resztę potrzebnego sprzętu próbowałem robić sam. Teraz już mamy większy ciągnik Deutz Fahr, nowy, większy opryskiwacz, a także kosiarkę Rokosat, która kosząc, rozdrabnia trawę.
Czy dużo czasu poświęca pan na zajmowanie się sadem?
W okresie kwitnięcia potrafię być w sadzie nawet 5 razy, doglądać kwiatów, sprawdzać, czy pszczoły latają.. Daje mi to wiele radości, kiedy wszystko rozwija się, jak należy. Tak jak mówiłem, jestem wielkim pasjonatem, więc lubię patrzeć na kwitnące drzewa i doglądać je.
W jakim miejscu pana zdaniem należy założyć sad? Co trzeba brać pod uwagę?
Na początku nie wiedziałem, gdzie drzewka mogą najlepiej rosnąć, musiałem zdać się na metodę prób i błędów. Teraz już wiem, że trzeba brać pod uwagę wiele czynników. Na przykład gatunek drzewek, czy są odporne na niskie temperatury naszej okolicy, bo jeśli nie, to nic z tego nie wyjdzie. Mówili też, że trzeba unikać zakładania sadów w dolinach, że powinny być ulokowane bardziej w górze, ponieważ zimne powietrze schodzi na dół. Czasem jednak jest tak, że i w przyrodzie mogą zdarzyć się jakieś anomalie. Mój sad też dotknęło i gradobicie, i przymrozki… pamiętam, że aby podnieść temperaturę, zrobić swoistą osłonę dymną, paliliśmy ogniska w różnych częściach sadu. Trochę pomogło, ale nie całkowicie nie rozwiązało problemu. Uprawiając sad, trzeba być przygotowanym na różne sytuacje, bo przyroda jest nieprzewidywalna.
Czy pana zdaniem ukształtowanie naszego terenu jest korzystne do uprawy sadów?
Tak, jest korzystne. W naszym mikroklimacie jest duża wilgotność, jest zmiana temperatur, i dzięki temu mamy jabłko bardziej soczyste, z większą zawartością cukru, które można dłużej przechowywać.
Czy zamieniłby pan sadownictwo na jakieś inne hobby?
Na dzień dzisiejszy na pewno nie. Nie wróciłbym do hodowli, ponieważ nie ma sprzyjającego jej ukształtowania terenu. Ja jestem wielkim miłośnikiem sadów. Interesuję się tym, doglądam wszystkiego, jestem w sadzie nawet kilka razy w ciągu dnia, poszukuję nowych technik sadownictwa, i w związku z tym na pewno nie zamieniłbym sadownictwa na nic innego.
Czy zgadza się pan ze stwierdzeniem, że Łącko to małopolska stolica sadów?
Tak się mówi, że Łącko jest stolicą małopolskich sadów. Tu wszędzie rosą jabłonie, gdzie tylko się nie popatrzy… W skali Polski nie jesteśmy czołówką, ale jeśli chodzi o Małopolskę – dominujemy.
Czy czuje się pan częścią małopolskiego sadownictwa?
Tak, jeżdżę na wszystkie spotkania o charakterze sadowniczym, konferencje. Razem z kolegami dyskutujemy, integrujemy się. Bo integracja jest najważniejsza, dzięki niej możemy zdobyć nowe informacje na temat sadownictwa, i o to właśnie chodzi…
Dominik Majerski