Przysmaki
Górale Pienińscy

Przysmaki z Pienin: gałuski, kołacze i pęcoki

O tradycjach kulinarnych w pienińskiej Krośnicy.

Smaczki u górali

„Można nie jeść w ogóle, ale nie można jeść źle.”. Słowa Salvadora Dali nigdy nie były obce mieszkańcom Krośnicy. Ludzie z tego regionu zawsze lubili dobrze zjeść, jednak nie zawsze mogli sobie pozwolić na wyszukane potrawy, często ze względu na ciężkie czasy, w których przyszło im żyć. Stąd też powstało wiele specyficznych potraw, zapewne obcych nowym pokoleniom.     

Mieszkanki Krośnicy przy niskich kosztach i małej ilości składników potrafiły „wyczarować” wiele smacznych przysmaków, by wykarmić całą, przeważnie liczną rodzinę. Nawet gdy miały w domu jedynie mąkę i wodę, udawało im się nakarmić pozbawionych sił po całodniowej wyczerpującej pracy w polu mężów, a także dzieci, które po kilkunastogodzinnej nieobecności w domu wracały zmęczone zabawą lub, w przypadku starszych pociech, pomocą przy utrzymaniu gospodarki. Na pewno niejeden starszy mieszkaniec Krośnicy wspomni z nostalgią smak placka „spod blachy”. Warto opisać, z czego i w jaki sposób takowy był przygotowany. Potrzeba było bardzo mało składników, bo jedynie mąkę i sodę oczyszczoną oraz wodę, najlepiej z własnego źródełka, które później zagniatano na ciasto. Następnie formowano cienkie placki i wykładano je bezpośrednio na rozgrzaną blaszkę na piecu. Mój tata, Marian, często uciekał w czasie lekcji do domu, by tylko spróbować kawałek gorącego placka ze świeżo ubitym masłem.

Postanowiłam o paru ciekawych przepisach porozmawiać z ciocią, Heleną, ze wzruszeniem i tęsknotą wspominającą smaki dzieciństwa. Potrawą, która niezwykle mnie zaciekawiła, gdyż podawano ją również na weselach oraz podobnych imprezach, takich jak chrzciny, był ryż z mlekiem. Przygotowanie takiego dania było niezwykle proste, gdyż wystarczyło zalać ryż gorącym mlekiem, które pochodziło od należącej do rodziny krowy, zwanej Wiśnią. Mimo prostoty, posiłek ten miał swój urok i wszyscy chętnie się nim zajadali. Szczególnie dzieci, gdy przysmak ten został polany sokiem z leśnych malin.
  
Tak dzieci, jak i dorośli z niecierpliwością wyczekiwali na ten jeden dzień, zwykle pod koniec tygodnia, kiedy to gospodyni domu gotowała uwielbiane przez wszystkich kluski, tak zwane gałuski. Wyrabiane były z wykopanych wcześniej z pola uprawnego świeżych ziemniaków oraz mąki. Najchętniej dodawano do tego „skwarki”, czyli podsmażany boczek, podgardle lub wędlinę.
 
 – Aleśmy się zajadali! – dodała ze śmiechem ciocia Hela.  
Wspominała również, że podczas większego święta wypiekała razem ze swoją mamą tak zwany kołacz ze serem – przysmak każdego domownika, bez wyjątku. Wbrew pozorom nie był on taki prosty w przygotowaniu. Kluczowa była jakość wykorzystywanych składników, musiały być przede wszystkim świeże i w temperaturze pokojowej. Z mąki, drożdży, cukru i mleka robiło się zaczyn. Jeśli nie urósł, oznaczało to, że składniki nie były takie, jakie powinny być. Jeżeli jednak „mikstura” zwiększyła swoją objętość, wystarczyło dodać jajka, więcej cukru, porządnie zagnieść, uformować kołacz, dodać białego sera i piec w piecu kaflowym. 

– Uwielbiałam momenty, gdy siadaliśmy wszyscy razem przy stole i zajadaliśmy się kołaczem, popijając cieplutkim, świeżym mlekiem prosto od naszej kochanej Wisienki. – wspomina ciocia z tęsknotą w głosie. 

Pomimo ciężkich warunków bytowych, raz na jakiś czas mieszkańcy Krośnicy mogli pozwolić sobie na drobne słodkości. Dowiedziałam się o tym od mojej babci Ludwiki. Przysmakiem uwielbianym w naszej rodzinie były „ciasteczka z piwem”. Wystarczyło przygotować margarynę, mąkę, troszkę piwa, uformować rożki czy gwiazdki, a do ich środka dodać dżem. Przepis ten funkcjonuje i znalazł wielbicieli również w młodszym pokoleniu. 
– Można nazwać to przepisem rodzinnym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie.

– Kiedy nie było pracy w polu, całą rodziną chodziliśmy do lasu na grzyby. Suszone na słońcu grzybki były wspaniałym dodatkiem do „pęcoków”. Gospodyni do garnka wlewała wodę, dokładała warzywa i wędzoną kość. Do takiego wywaru dosypywała kaszę pęczak, dodawała suszonych grzybów, przyprawy i w zależności od zasobów w spiżarni: groch lub fasolę. Danie to było sycące i dodawało sił na cały dzień ciężkiej pracy – opowiada babcia.
Do tego dania można było również dodać przepyszny smalczyk, który był robiony ze świeżej słoniny. Gospodarze zazwyczaj dwa razy w roku urządzali tak zwane świniobicie. Smalczyk taki był doprawiony czosnkiem, majerankiem oraz jabłkiem. Wspaniały dodatek do „gruli” oraz innych potraw, między innymi do „pęcoków” i placków „spod blachy”.
 
Na koniec warto przytoczyć słynną rodzinną anegdotkę. Podczas gdy my teraz zajadamy się pysznymi lodami w różnych smakach, nasi dziadkowie mogli tylko pomarzyć o takich rarytasach. Ciocia Hela była sprytnym dzieckiem i gdy naszła ją ochota na zimną przekąskę, nie mając wielu składników w kuchni, przyrządzała lody z margaryny i cukru, po czym wychodziła dumnie na dwór. Dzieci z sąsiedztwa z zazdrością i cieknącą ślinką zerkały zza płota i prosiły o poczęstunek. Jednak ciocia nie mogła się przyznać, że to tylko margaryna, więc uciekała do domu.

W czasach naszych dziadków, gdy potrawy nie były zbyt wyszukane, ludzie odżywiali się zdrowo, bez większych nakładów finansowych, ponieważ większość produktów pochodziła z własnych upraw i hodowli. Receptury naszych babć przetrwały do dziś i będą gościły na stołach jeszcze wielu pokoleń krośnickich domostw. Przyznać trzeba, że niejeden  z nas z miłą chęcią spróbowałby któregoś z popisowych dań przygotowywanych przez starsze Krośniczanki.

Beata Oleksy