Dawne życie
Górale Spiscy

Dawne spiskie zwyki i nie tylko

Zapomniane łapszańskie zwyki

Pokolenie mojej babci, Marysi, szanowało stare zwyki (zwyczaje). Dziś w większości odeszły one w zapomnienie. Babcia należała do zespołu regionalnego "Spiszacy" w Łapszach Niżnych. Brała udział wielu przedstawieniach, często ukazujących pradawne zwyczaje. Jak każda babcia, tęskni za młodością i pewnie chciałaby do niej wrócić, choć na chwilę...
 
Babciu, proszę, opowiedz mi o dawnych zwyczajach, jak to dawniej bywało?
Dawniej było wiele zwyczajów dziś już zapominanych, opowiadali nam o nich nasi ojcowie i dziadkowie. Żyliśmy tymi zwyczajami, ale dziś życie się zmieniło, pojawiły się nowe obyczaje. O tych starych jednak warto pamiętać – dziś dobrze je wspominam.
Jednym z ciekawszych i ulubionych przez dzieci zwyczajów było chodzenie z betlejymkiem. W wigilię Bożego Narodzenia chłopcy chodzili od domu do domu, winszując, to jest składając życzenia. Mieli ze sobą betlejemki, czyli dzisiejsze szopki.

Jak wyglądały te betlejemki?
Dzieci same je robiły z tego, co miały, na przykład kolorowych sznureczków, kawałków papieru, deseczek czy materiału. U nos była biyda totys nie wyźyrały śfarnie (ładnie), ale prze kozdego właściciela były nojpiknijse.

Co dawano kolędnikom za odwiedzenie domu z szopką?
Za zaśpiewane kolędy i winszowanie dawano drobne pieniążki. Niestety ja i moje koleżanki nie mogłyśmy chodzić z betlejemkiem. Taki już był zwyczaj, chodzili tylko chłopcy. Domy odwiedzały  też często cyganki,  które pięknie śpiewały kolędy.

Czy im też dawano pieniądze?
Tak, również im przekazywano datki, choć oczywiście zależało to od  hojności gospodarzy.
Idąc dalej, istniał zapomniany już zupełnie dziś zwyczaj – młodziankowie. Po świętach Bożego Narodzenia, w dniu 28 grudnia kawalerzy chodzili po wsi, od domu do domu i wybierali najlepszą pod każdym względem małżonkę.

Co to znaczy: najlepszą małżonkę?
To taka kobieta, która umie dobrze gotować, sprzątać, ubrać się ładnie, udekorować swój dom i która pięknie wygląda przy swoim mężu. Kiedy dokonali już wyboru, przychodzili do domu wybranej mężatki, przykładali deseczkę do tylnej części jej ciała i lekko uderzali witką. Całemu wydarzeniu towarzyszył śpiew i dobra zabawa. Zwyczaj ten miał zapewnić młodej mężatce szczęśliwy poród dziecka. Małżonek wyrażał duże zadowolenie, że wybrano jego żonę, często zapraszał kawalerów na poczęstunek.

Tato mi opowiadał, że pamięta z dzieciństwa, jak przed Wielkanocą chłopcy chodzili z klekotacami. Co to było?
W Wielki Piątek i Wielką Sobotę grupa młodych chłopaków godzinę przed nabożeństwem  w kościele obchodziła wieś z grzechotkami i klekotacami, wypowiadając słowa: poćcie ludzie do kościoła, beme mówić boskie słowa. Podczas przejścia przez wieś wykonywali sporo hałasu, aby wszyscy mogli ich usłyszeć. Czyniono to dlatego, że dzwony na czas Triduum Paschalnego były zawiązane i nie mogły wydawać żadnych dźwięków.

A ten dzisiejszy zwyczaj z ogrywaniem moji, jak wyglądał dawniej?
Na całym Spiszu w Zielone Świątki kawalerzy ogrywali moje. Wcześniej stawiali smyrecki przy każdym domu, w którym mieszkały panny lub panna. Postawienie drzewka – smyrecka było uzależnione od urody dziewczyn. Dzisiaj zwyczaj ten we wsi przejęli strażacy, którzy idą od domu do domu, niosąc ozdobione drzewko i śpiewając pieśni ku czci Matki Bożej. Zupełnie odmienna forma ogrywania moji występowała dawniej w Łapszach Niżnych. Dwóch kawalerów przebierało się za parę Cyganów. Mieli ze sobą koszyk i popkę, chodzili po wsi.

Co to takiego: popka?
To najzwyklejsza lalka. Kawalerzy odwiedzali łapszan, prosząc ich o datki, skarżąc się przy tym na swoją biedę i na brak środków na wychowanie dzieci. Towarzyszyła im grupa młodzieży śpiewająca religijne pieśni. Każdy gospodarz dawał zapłatę w postaci datków pieniężnych. Jeżeli pan domu nic nie dał, przebrane cyganki zabierały coś ze stołu czy szafki i uciekały. Dlatego gospodarze zawsze dawali zapłatę. Najmłodsi mieszkańcy mieli tego dnia wiele zabawy, czynili psoty i figle. Między innymi rzucali świeżymi jajkami w parę przebranych cyganów – co czyniło im wielką radość. Łapsze Niżne to dzisiaj jedyna spiska wieś, gdzie nie występuje taniec przy moju.

Rok temu widziałem, jak palili króla. Dawniej było tak samo?
Było podobnie. W wigilię odbywającego się 15 sierpnia odpustu Najświętszej Maryi Panny, zwanego w Łapszach „dużym odpustem”, młodzi chłopcy zbierali się na wzgórzach i palili tak zwanego króla, którym był drewniany krzyż lub hostia. Zawieszano na nim pojemniki – puszki metalowe wypełnione żywicą z drzew. Następnie stawiano taki krzyż lub hostię i około północy tego dnia zapalano. Teraz niestety trochę to zaniedbano i zmieniono ten zwyczaj, aktualnie młodzież głównie bawi się tylko i niestety często nadużywa alkoholu. Warto przypomnieć, że ten zwyczaj palenia miał korzenie pogańskie.

Słyszałem o wywodzie. Co to takiego?
Wywód to zwyczaj nie tylko łapszański, w wielu innych regionach świata też występował. Postaram się ci to wytłumaczyć. Kobieta po urodzeniu dziecka nie mogła od razu wejść do kościoła i uczestniczyć we mszy świętej, tylko pozostawała w tak zwanym babińcu – przylegającej do kościoła przybudówce. Nie mogła też iść na chrzest dziecka ani wykonywać  żadnych czynności w gospodarstwie. Dopiero kiedy ksiądz pozwolił (około 1-2 dni od porodu, chociaż w niektórych regionach było to dłużej), kobieta przychodziła do babińca i czekała tam, a następnie ksiądz uroczyście wprowadzał ją do kościoła. Tego zwyczaju nie zapomniano, lecz zniósł go sobór watykański. Sama pamiętam, jak przy narodzinach wujka, brata twojego taty, czekałam tak w babińcu, i ksiądz wprowadzał mnie uroczyście do kościoła. Potem była już normalna msza święta.

Babciu, poznałem wiele ciekawych tradycji. Bardzo dziękuję ci za rozmowę.
 
Mikołaj Kowalczyk

Jan Janos – ostatni chłop pańszczyźniany w Europie

Niedawno dowiedziałam się, że mój pradziadek był chłopem pańszczyźnianym, podobno ostatnim w Europie. Postanowiłam zapytać moją babcię, co ona na ten temat wie. Jak się okazało, sporo pamięta o swoim ojcu, który jako młody mężczyzna odrabiał jeszcze pańszczyznę.

Babciu, wyjaśnij mi, jak to się stało, że pańszczyzna tak długo występowała na Spiszu?
Tu babcia wyciąga czasopismo „Na Spiszu” i czyta mi następujący tekst: „Reforma uwłaszczeniowa z 1848 roku nie zniosła całkowicie pańszczyzny w dobrach klucza dunajeckiego. Dotyczyła tylko tak zwanych „urbarialnych” poddanych, którzy posiadali z dawna nadzielone role i używali je na zasadach dziedziczności przez kilka pokoleń. Ustawa ta nie objęła poddanych, siedzących na tak zwanych „kopanicach”, to jest polu, które zostało im przydzielone do użytkowania w czasie powstawania gospodarki folwarcznej, w zamian za co ciążył na nich obowiązek odrabiania robocizny. Ponadto reforma uwłaszczeniowa nie objęła poddanych, którzy dzierżawili ziemię na zasadzie dobrowolnej umowy z panem. Bezrolni znajdowali się w trudnej sytuacji materialnej, nie posiadali bowiem żadnych środków do życia. Jedyne źródło utrzymania dla siebie i swojej rodziny widzieli w ponownym oddaniu się w feudalną zależność. Położenie ubogiej, bezrolnej ludności w dobrach niedzickich wykorzystał właściciel zamku. Pozornie stwarzając dobre warunki egzystencji. Dawał grunt, mieszkanie, budulec, paszę dla krów (na ogół dla dwóch), furę drewna opałowego miesięcznie oraz możliwość zbierania grzybów i jagód w lasach dworskich”.*  

Babciu, czyli jeśli dobrze rozumiem, to tylko część chłopów odrabiała pańszczyznę?
Tak. Najwięcej chłopów pańszczyźnianych, zwanych żelorzami, czyli bezrolnymi, było w  Niedzicy. Obowiązkiem była praca głównie w polu na rzecz pana zamku. Musieli kosić łąki, zboże, grabić, zwozić no i młócić zboże jesienią.

A czy żelorz mógł być karany za złe wykonanie pracy?
W dobrach klucza dunajeckiego pańszczyzna, nazywana żelarką, ostatecznie została zniesiona ustawą sejmową w 1931 roku. Pan Jan Janos, mieszkaniec Niedzicy, był ostatnim żelorzem na Spiszu. Jego ojciec otrzymał trzy morgi pola od właściciela zamku, a w zamian miał obowiązek wykonywać przez 140 dni w roku darmową pracę na rzecz pana zamku.

Rozmawiała: Emilia Kiedziuch


Jan Janos przyszedł na świat 1 czerwca 1903 roku jako najstarszy syn w rodzinie żelorzy Ewy i Jana Janosów. W wieku sześciu lat rozpoczął naukę w szkole w Niedzicy, sztukę pisania i czytania przekazywał mu nauczyciel o nazwisku Śvarc. Niestety trudna sytuacja materialna zmusiła  rodziców, żeby wysyłali syna do pracy przy pasieniu bydła właścicieli zamku. W związku z czym w okresie letnim rzadko uczęszczał  do szkoły.

W 1914 roku ojciec Jana został zwerbowany do wojska, a wówczas obowiązek odpracowania dniówek spoczął na jedenastoletnim chłopcu. Pasł jałówki wraz z wołami, mając 13 lat pracował jako dorosły, chodził kosić łąki, zboże, a zimą młócił zboże cepami. W 1918 roku ojciec pana Jana powrócił schorowany z wojny. Pojawiły się problemy ze zdrowiem, zmarł w 1924 roku. 
Jan Janos w wieku 19 lat założył rodzinę, żeniąc się ze starszą o rok Anną Florek. Na świat przyszło dziesięcioro dzieci: Rozalia, Józef, Stefan, Jan, Julia, Jakub, Maria, Anna, Zofia i Małgorzata. W wychowaniu tak licznej dziatwy pomagała jego matka, Ewa. Żona Jana zmarła w 1974 roku. Jan doczekał się 24 wnucząt, ponad 50 prawnuków i 3 praprawnuków.
Pan Jan Janos przeżył cały burzliwy XX wiek. Zmieniały się granice, rządy, przynależność państwowa, sytuacja polityczna, warunki i styl życia. Pamięta ostatnią „grofkę”, Ilonę Salamon, władającą dobrami zamku oraz powinności żelorza względem pana zamku. W dniu 1 czerwca solenizant przyjął liczne życzenia, do których dołącza się również redakcja gazety „Na Spiszu”.

Elżbieta Łukuś
 
*Łukuś E., Jan Janos – ostatni żyjący żelorz, w: „Na Spiszu”, nr3 (60), 2006, s. 9

Dzieciństwo mojej babci – wywiad z Małgorzatą Kaszycką

Małgorzata Kaszycka to moja ukochana babcia. Od najwcześniejszych lat lubiłam jej opowieści z czasów młodości. Całe życie mieszka w Niedzicy, wraz z dziadkiem prowadziła gospodarstwo rolne.
 
Babciu, jak spędzałaś wolny czas po szkole?
Bawiłam się z siostrami. Często zabierały mnie na pole, gdyż pomagały rodzicom w pracach polowych. To były inne czasy. Nie dość, że pracowały na roli, moje siostry musiały jeszcze  opiekować się mną, a także znaleźć czas na wykonywanie prac domowych i odrabianie zadań szkolnych.

Czy miałaś czas na spotkania z koleżankami?
Czasu na spotkania nie było wiele. Gdy chciałam się zobaczyć z koleżankami, to często prosiłam ciocię, żeby nas odwiedziła i wówczas po cichu wychodziłam z domu. Na zabawę też nie było czasu, ponieważ trzeba było pomagać rodzicom w pracach rolniczych i w domu. Moi rodzice mieli spore gospodarstwo rolne, a wszystkie czynności wykonywano ręcznie.

Jak wyglądał twój dzień powszedni?
Rano trzeba było wcześnie wstać, żeby przed pójściem do szkoły wyprowadzić krowy na pastwisko. Po powrocie trzeba było się sprawnie umyć, przebrać, uczesać, żeby zdążyć na lekcje. Po zajęciach w szkole znowu zmieniało się ubranie na powsednie, czyli robocze, i w zależności od pory roku, szło się do pracy w polu lub wypędzało się bydło na pastwisko.

Czy w szkole było tyle przedmiotów, co dzisiaj?
Z pewnością przedmiotów było znacznie mniej niż dziś. Jednak dużą uwagę skupiano na nauczaniu języka polskiego, matematyki, historii i śpiewu. Dyscyplina szkolna była bardzo ostra, dzieci były bite po palcach linijką lub klęczały na worku z grochem.

Jakie były gry i zabawy?
Pamiętam grę w gumę, a czasami, jeśli ukradłyśmy kredę ze szkoły, grałyśmy w chłopka. Polegała ona na tym, że rysowało się chłopka i rzucało kamyk. Nie wolno było skoczyć w miejsce, w którym upadł. Inna gra, którą pamiętam, to pięć cegiełek. Układało się pięć patyków jeden na drugim. Jedna osoba liczyła, a pozostali kryli się, i gdy osoba licząca odeszła od poukładanych patyków, to jedna z osób ukrytych biegła i rozkopywała kije.

Jakie pamiętasz zwyczaje, których już dziś nie praktykują młodzi ludzie?  
Sobótki – były kiedyś bardzo ważne dla młodzieży. W każdą sobotę wybierała wzgórze otaczające Niedzicę i wieczorem spotykała się przy ognisku. Dziewczyny śpiewały i tańczyły, a chłopcy grali na organkach przyśpiewki takie jak: Hej z góry z góry, Pod Tatrami, Płonie ognisko w lesie i Dolinom, dolinom.

Z czego utrzymywała się rodzina?
Z pracy w polu oraz z hodowli bydła i trzody chlewnej. Cała rodzina była zaangażowana w pracę na roli. Mój tato miał 22 hektary pola uprawnego. To bardzo dużo jak na warunki górskie. Mieliśmy w oborze: konia, 12 krów, 8 byków, 4 świnie, 12 owiec, 20 królików, 6 gęsi oraz 20 kur.

Jakie prace wykonywałaś w polu?
Na wiosnę było zbieranie kamyków. Głównie tam, gdzie rosła młoda koniczyna. Następnie  sadzenie ziemniaków, a później ich pielenie. Dużo czasu zajmowała też praca przy runkli (burakach pastewnych). Latem suszyło się siano. Należało je wielokrotnie przewrócić, a potem układało się z niego kopki.

Jakie potrawy spożywałaś w dzieciństwie?
Sporo potraw przygotowywano z ziemniaków, czyli gruli. Okraszone były słoniną lub masłem. Wykonywano też z nich kluski, tzw. dziadki i gałuski cuchane. Moja mama gotowała nam też zupy, takie jak jucha (z kapustą) i polywka zaprazono (rosół), robiła fizoły (danie z fasolą), groch, krupnik oraz drożdżowe ciasto, zwane bufty.

Czy ubierałaś się modnie?
Nie było w ogóle wyboru w ubraniach. Nosiło się to, co rodzice kupili. Dziewczynki zakładały głównie sukienki. Nie kupowało się ich w sklepie, tylko szyto w domu lub u krawcowej. Buty były bardzo kosztowne, w związku z tym zakładano je tylko na mszę.
 
Emilia Kaszycka

Wkupywanie, a do cego? Dowiycie się potym...

Interesują mnie zwyczaje z regionu, w których mieszkam. Wpłynęło na to wiele czynników, między innymi opowieści moich dziadków oraz zainteresowanie moich sióstr, które lubią śpiewać, uczestniczą w konkursach, przeglądach folklorystycznych czy w festiwalach i są członkami zespołu regionalnego Hajduki w Łapszach Wyżnych. Ja sama również należę do tego zespołu. Lubię tańczyć i śpiewać, jest to moje hobby. W tym roku zajęłam 1. miejsce w kategorii solistów na konkursie „Spiskie Zwyki” w Niedzicy i zakwalifikowałam się na Ogólnopolski konkurs Sabałowe Bajania w Bukowinie Tatrzańskiej. Wielokrotnie słyszałam o zwyczajach wkupywania do bob i parobkof. Postanowiłam zgłębić ten temat i tym razem udałam się do mojej sąsiadki, Marii Brawiak, która znana jest w naszej miejscowości z tego, że ma talent do opowiadania o dawnych zwyczajach i jest autorką wielu scenek, które były wykorzystywane przez zespół regionalny Hajduki.
 
Pochwalony Jezus Chrystus!
Na wieki wieków amen!

Chciałabym zadać kilka pytań na temat już dawnego i nie praktykowanego u nas we wsi zwyczaju, mianowicie „wkupywania do parobków”.
Bardzo się cieszę, dziecko, że mogę ci o tym opowiedzieć. Był u nas taki zwyczaj, moi bracia brali w nim udział. Działo się to przed świętami Bożego Narodzenia. Musieli przynieść piykny, giyństy świyrk do kościoła, bo na święta Bożego Narodzenia młodzież mojiyli kościół, czyli stroili, ozdabiając go choinkami z lasu. I stąd wzięła się ta tradycja.

Dowiedziałam się trochę o tym zwyczaju od moich dziadków, ale nie wiem, w jakim wieku chłopcy mogli być wkupywani?
Parobek (chłopiec) musiał mieć skończone 18 lat. Zdarzali się też 17-latkowie, ale lepiej było, gdy osiągnął już pełnoletność. Wkupywani dzielili się na starszych, dwudziestolatków, i młodszych, którzy mieli od 17 do 19 lat. Tworzyli oni tak zwane bandy, a były to grupki chłopców, którzy spędzali ze sobą wolny czas.

Dlaczego to było tak ważne, aby młody miał 18 lat?
No wiadomo, gdy chłopcy się spotykali, to zdarzało się, że na stołach pojawiał się alkohol. Dlatego wymagana była pełnoletność. 

Co musieli zrobić chłopcy, żeby wkupić się do bandy?
Starsi chłopcy, którzy już należeli do band, decydowali o tym, czy młodzi zasługują na to, aby być z nimi w grupie. Musieli wykonać pewne zadania. Sprawdzano umiejętności chłopców, na przykład czy umieją śpiewać. Uważano, że „mieć piykny głos to talent, bo jak fto fałsuje to przi niymu nie bes ani śpiywoł”. Drugim ich zadaniem było, tak jak wcześniej wspomniałam, ścięcie w lesie pięknego świerka do kościoła na święta. 

W jaki sposób starsi dowiadywali się o tym, że ktoś ładnie śpiewa?
Po prostu, słyszeli, czy to w kościele na mszy, czy przy pasieniu krów, czy przy innych czynnościach gospodarczych. Młodzi chłopcy często sobie podśpiewywali podczas wykonywanej pracy.

Kiedy chłopiec wiedział, że został przyjęty do bandy?
Wiedział wtedy, kiedy spełnił te dwa zadania. Później ugadywali się na „młodzionki”, ale to był odmienny zwyczaj.

Starsi z młodszymi obchodzili zwyczaj „młodzionkowania”? I na czym on polegał?
Zazwyczaj działo się tak, że młodszy chłopak miał starszego brata i zabierał go ze sobą. Dawniej ludzie uważali, że im więcej ludzi, tym weselej. Zwyczaj „młodzionkowania” odbywał się zazwyczaj 28 grudnia po świętach Bożego Narodzenia. Praktykowali go młodzi parobcy, a polegał on na tym, że młodzi zbierali się razem gdzieś wieczorem i szli do każdej z panny, którą ktoś z nich lubił, a inny znowu się podkochiwał. Przychodzili do niej do domu, stawiali flaskę i jeden z parobków brał pannę na kolana, a reszta podnosiła jej spódnicę. Nakładali na jej pośladki deskę i bili takim palickiem – patykiem. Czasami chłopcy na złość zsuwali im deski i dostawały prosto  w pośladki, ale nie zawsze, bo parobek, który kochał się w pannie, nie pozwalał aby do tego doszło. Zwyczaj ten obchodzono po narodzeniu Pana Jezusa, na pamiątkę, kiedy król Herod nakazał zabić wszystkich chłopców do dwóch lat.

A dziewczyny posiadały podobne zwyczaje jak chłopcy?
Oczywiście, że tak. Jednym ze zwyczajów było chodzenie z kondzielą. Panny spotykały się wtedy i przędły len. Często odwiedzali ich koledzy, co powodowało, że obok pracy organizowali sobie czas; i wtedy śpiewano, żartowano. Innym zwyczajem było mojenie feletronów, czyli ozdabianie obrazów lub figurek, które nosiły dziewczyny podczas procesji rezurekcyjnej w czasie Świąt Wielkanocnych. Dziewczyny tworzyły grupki czteroosobowe, bo zazwyczaj taki był skład potrzebny przy niesieniu feretronu. Każda z grup ozdabiała najlepiej jak umiała swój feletron, a musiała robić to dyskretnie, żeby inni byli zaskoczeni pomysłowością wykonanych przez dziewczyny ozdób. 

Dziękuję bardzo za to, że poświęciła mi Pani czas i podzieliła się swoimi wspomnieniami. Z pewnością zostaną w mojej pamięci.
Cieszę się, że się podobało i również dziękuję.

Anna Krzysik