Muzyka i taniec
Górale Kliszczaccy

O kliszczackiej muzyce

Muzyka Kliszczaków w różnych odsłonach - tradycyjne melodie, kolędy, ale także "Kliszczacki folk".

Kolędy Kliszczackie

Kolęda "Nie w Betlejem" w wykonaniu Młodzieżowego Zespołu Regionalnego "Kliszczacy" z Tokarni.

W ciepłym blasku dęciaków

Wywiad z Januszem Jędrochą, kapelmistrzem Orkiestry Dętej OSP Tokarnia

Proszę powiedzieć, jak wyglądała Pana droga muzyczna? 
Myślę, że trudno tu mówić o jakiejś muzycznej drodze, bo jest to termin, który odnosi się do prawdziwych muzyków, a ja takim nie jestem. Na pewno muzyka zajmuje bardzo ważne miejsce w moim życiu. Moja z nią przygoda zaczęła się już we wczesnym dzieciństwie. Jeszcze w domu rodzinnym zaraziłem się miłością do muzyki, która rozbrzmiewała u nas w każdym kącie. Tata przygrywał na akordeonie, więc jako dzieciak podpatrywałem go i uczyłem się pierwszych melodii. Jako młody chłopak uczęszczałem na naukę gry na gitarze w Krzczonowie, gdzie działała schola parafialna, prowadzona przez Pana Siciarza. To właśnie on nauczył mnie podstawowych chwytów, oswoił z instrumentem. Kariery gitarzysty nie zrobiłem [śmiech], ale w następstwie zainteresowałem się grą na klarnecie. Miałem wtedy 16 lub 17 lat. Wtedy też pojawiła się okazja dołączenia do orkiestry, która liczyła wówczas raptem kilkanaście osób. 
 
Jak wyglądają próby orkiestry i jak często się odbywają? 
Odbywają się raz w tygodniu, a gdy jest konieczność, to częściej. Dawniej mieliśmy więcej czasu na spotkania, niestety obecnie młodzież jest trochę mniej dostępna [śmiech]. Pomimo mniejszej ilości obowiązków w domu, ciężko jest zebrać cały zespół dwa razy w tygodniu. Ponadto, każda taka próba wiąże się z przygotowaniem sali. Musimy rozłożyć cały sprzęt, który jest nam potrzebny, a więc wszystkie materiały nutowe, pulpity i instrumenty. Niestety nie mamy własnej sali, w której moglibyśmy pozostawić sprzęt na cały tydzień. Zanim przejdziemy do ćwiczenia tradycyjnego repertuaru, orkiestra musi się rozgrać, to znaczy gramy jakieś proste utwory lub specjalnie przygotowane ćwiczenia, aby podnosić swój warsztat, a przede wszystkim po to, aby utrzymać dobrą kondycję. To jest bardzo ważne, ponieważ aby zaistniała muzyka, to każdy z członków orkiestry musi posiadać umiejętność gry na instrumencie, i to w stopniu przynajmniej dobrym. Dlatego trzeba ciągle ćwiczyć, bo instrumenty dęte mają tę specyfikę, że dźwięki wydobywane są przez odpowiednie napięcie mięśni  w okolicy warg i jeśli się tego nie ćwiczy, to mięśnie te nie są na tyle silne i sprawne, żeby uzyskać dobry dźwięk. 
 
Jak w tej chwili prezentuje się skład osobowy orkiestry?
 
To się dość dynamicznie zmienia. W tym momencie orkiestra liczy około 46 osób. Liczba ta określana jest na podstawie listy obecności. Różna jest systematyczność,  z jaką poszczególne osoby przychodzą na próby, jednak jeśli tylko ktoś wykazuje minimalne zainteresowanie i pojawia się na koncertach, to nie skreślamy go. Przedział wiekowy jest dość szeroko rozpięty. Pan Franciszek, najstarszy członek orkiestry, ma już ponad 70 lat i gra w niej od samego początku, to znaczy od 1982 roku. Najmłodszy muzyk, który związał się z orkiestrą, ma zaledwie 13 lat. Orkiestrę tworzą ludzie o różnych zainteresowaniach. Jest z nami młodzież, która się uczy, osoby pracujące, posiadające rodziny. Na pewno wszyscy mają wiele obowiązków, dlatego przychodząc na próby i koncerty, muszą wykazać się sporym poświęceniem. 

Czy łatwo jest zapanować nad tak liczną grupą? 
To zależy… Moglibyśmy na próbę zaprosić przypadkowe osoby i wtedy na pewno byłoby to trudne zadanie. Ale w orkiestrze z większością członków znamy się już kilka lat, a muzyka jest językiem, który pozwala nam się komunikować i rozumieć. Wszyscy mamy wspólny cel, wiemy po co się spotykamy i co chcemy osiągnąć. To ułatwia pracę i pozwala zapanować nad tą dość liczną grupą. Poza tym, mamy w orkiestrze pewne zasady, zapisane i niepisane reguły, do których każdy członek, stary czy nowy, musi się stosować. 

Jak Pan myśli, na którym instrumencie gra się najlepiej? Na którym jest się najłatwiej nauczyć? 
Jeśli mówimy o muzykach, to nie można tutaj pominąć jednej rzeczy, a mianowicie talentu. Zresztą wydaje mi się, że każda dziedzina sztuki wymaga choćby odrobiny zdolności. Można być rzemieślnikiem, wyćwiczyć  do perfekcji swój warsztat, ale jeśli Pan Bóg nie obdarzył nas talentem w danej dziedzinie, to nigdy nie staniemy się prawdziwymi wirtuozami. Tak jest też z muzykowaniem. Jeśli posiada się ten dar, to nauka gry na choćby najtrudniejszym instrumencie będzie szła szybko. Aby grać… dobrze grać,  trzeba mieć przede wszystkim dobry słuch i poczucie rytmu. Myślę, że instrumenty dęte są dość trudne. Wymagają dużego wysiłku, dobrze wyćwiczonych mięśni. Oddychanie oraz regulacja strumienia powietrza wdmuchiwanego do instrumentu jest tu bardzo ważnym czynnikiem. Zasadniczą sprawą jest  zaangażowanie odpowiednich mięśni oddechowych, a zwłaszcza przepony. Od wolnego, szybkiego czy równomiernego wydechu zależy rodzaj i jakość dźwięku. Podstawą dobrego wydobycia dźwięku, swobodnego działania mięśni wargowych i języka jest nieskrępowane i prawidłowe oddychanie, które można osiągnąć dopiero przez właściwe i długotrwałe ćwiczenie. Ja sam mam pewne trudności z tym, żeby dobrze zagrać na trąbce, pomimo mojego długoletniego doświadczenia w grze na klarnecie czy też saksofonie. 

A wracając do postawionego pytania, trudno jednoznacznie stwierdzić, który z instrumentów jest najtrudniejszy. Jak to mówią, najtrudniejsza jest wytrwałość [śmiech]. 

Jakich instrumentów jest najwięcej w orkiestrze? 
Orkiestra to właśnie taki specyficzny typ zespołu. Żeby to była orkiestra dęta, to powinny dominować w niej instrumenty dęte blaszane, a więc te, w których dźwięk uzyskuje się przez odpowiedni stroik, czyli taką rurkę z tulejką, przez którą wdmuchuje się do instrumentu powietrze. Te instrumenty charakteryzują się dość ostrym i twardym brzmieniem. Do tego dochodzą instrumenty dęte drewniane, takie jak klarnet, saksofon czy flet, których zadaniem jest łagodzenie brzmienia. Jest jeszcze trzecia grupa, czyli instrumenty perkusyjne, takie jak bęben, werbel, różne przeszkadzajki typu marakasy, tamburyno czy talerze. 

Proszę powiedzieć kilka słów o Waszym repertuarze. 
Jak już wcześniej wspominałem, nasza orkiestra zaliczana jest do typu zespołu, który nazywa się małą harmonią. Takie zespoły dobrze brzmią na wolnym powietrzu. Dlatego też nasz repertuar dostosowany jest przede wszystkim do tego typu wystąpień – marszów, parad, przemarszów okolicznościowych. Oprócz tego znajdują się w nim pieśni kościelne, a wśród nich kolędy… Przyszło mi do głowy właśnie, że czas po wakacjach to najlepszy moment na rozpoczęcie przygody z naszą orkiestrą. Wtedy zaczynamy ćwiczyć proste lecz bardzo wdzięczne utwory świąteczne, które później wykonujemy podczas koncertów świąteczno-noworocznych. To daje nowym osobom motywację do nauki [śmiech]. Poza tym, w muzyce orkiestrowej jest sporo z jazzu. 

Jeśli natomiast mielibyśmy dokonać jakiegoś stopniowania, to oprócz marszów bardzo chętnie wykonujemy hity muzyki popularnej, klasycznej oraz utwory ludowe. Nasze koncerty urozmaicone są również występami wokalistów. Publiczność bardzo sobie ceni to, że staramy się wprowadzać nowe elementy do naszego repertuaru. Coraz więcej też zwraca się uwagi na stronę wizualną występów –  pojawiają się obrazy, animacje, zdjęcia, które mają  dodać koncertowi dynamizmu i uchronić słuchaczy przed znużeniem. Chcemy, aby nasza muzyka stała się takim elementem, który łączy ludzi, wywołuje emocje, wzrusza. 

Jakimi cechami powinien odznaczać się dobry instruktor? 
[Śmiech] Dobry instruktor na pewno powinien być kompetentny, czyli posiadać podstawowy zasób wiedzy w tej dziedzinie oraz umiejętność przekazania jej zespołowi. Na pewno ważne jest tutaj opanowanie, spokój oraz dystans. Niekiedy zdarzają się słabsze momenty. Ktoś się nie przygotuje, ktoś inny o czymś zapomni. W takich sytuacjach instruktor nie tylko musi zachować spokój, ale również złagodzić ewentualne niezadowolenie i nieporozumienia w obrębie grupy.  Powinien być autorytetem i psychologiem, a przede wszystkim powinien lubić to, co robi. To jest bardzo ważne – o  pokazywanie innym, że muzyka to nie żmudny obowiązek i nieustanne ćwiczenia, ale wielka frajda i ogromna satysfakcja. Zwłaszcza gdy na koniec koncertu słuchacze nagradzają cię bisami [śmiech]. 

Z jakimi bolączkami spotyka się kapelmistrz orkiestry? 
Myślę, że na to pytanie najlepiej odpowiedziałby zawodowy kapelmistrz, dla którego jest to jedyne zajęcie, więc na pewno ma wiele problemów różnej natury. Ja mogę sobie wyobrazić, co to może być. Brak odpowiedniego składu, niewystarczająca liczba muzyków, zbyt wielu chętnych do grania na jednym instrumencie i braki w innych. Ja chciałbym przekazywać moim kolegom oraz publiczności tylko pozytywne emocje [śmiech]. 

Jak często koncertujecie? 
Mamy około 30-40 występów w ciągu całego roku. Oczywiście są one bardzo zróżnicowane. Czasem jest to koncert w kościele, podczas mszy świętej, innym razem parady podczas państwowych uroczystości. Raz w roku staramy się przygotować dłuższy koncert, trwający około półtorej godziny, podczas którego prezentujemy nowe utwory. 

Jakie są najbliższe plany orkiestry? Planujecie jakiś zagraniczny wyjazd? 
Harmonogram wystąpień związany jest mocno z różnymi wydarzeniami oraz świętami. Zawsze dajemy koncerty na Boże Narodzenie, Wielkanoc, Boże Ciało czy w czasie odpustu parafialnego. Wpisuje się to w swoisty roczny cykl wystąpień. Jest to już pewnego rodzaju tradycja, która spotyka się z aprobatą zarówno społeczeństwa jaki i naszego proboszcza. Jakie plany… Zawsze staramy się wziąć udział w jakimś konkursie lub Małopolskim Festiwalu Orkiestr Dętych, organizowanym przez Małopolskie Centrum Kultury. Oczywiście najpierw musimy przejść eliminacje, które zwykle odbywają się w Jordanowie lub Wieliczce. Jest to dla nas bardzo ważne, ponieważ daje nam możliwość porównania naszych umiejętności i repertuaru z innymi orkiestrami, możemy ocenić siebie w świetle innych zespołów oraz wyciągnąć wnioski, zwłaszcza te konstruktywne [śmiech]. 

Jeśli chodzi o wyjazdy zagraniczne, to w zeszłym roku byliśmy we Włoszech na festiwalu w Giulianova. To rozbudziło nasz apetyt na kolejne wyjazdy poza granice naszego kraju [śmiech]. Wiąże się to niestety z dużymi kosztami oraz czasem, dlatego takie wyjazdy muszą być dokładnie zaplanowane i przemyślane, aby każdy członek orkiestry miał możliwość uczestniczenia w taki przedsięwzięciu. 

Kiedy znajduje Pan czas na swoje pasje? Co na to rodzina i bliscy? 
Uważam, że człowiek zawsze znajdzie czas dla swojej pasji – w weekendy, po pracy, w godzinach wieczornych, a nawet nocnych. Najważniejsza jest dobra organizacja czasu i chęci. Moja rodzina rozumie moją muzyczną pasję. Czasami trudno jest pogodzić obowiązki rodzicielskie z dodatkowymi zajęciami, niekiedy zamiast pójść z synem w góry, przygotowuję materiał na próbę orkiestry, ale nie zdarza się to często. Nagrodą za włożoną pracę i poświęcony czas jest udany koncert i zachwyt publiczności. Orkiestra też jest w jakimś stopniu rodziną. Dzięki wspólnym wyjazdom, koncertowaniu, próbom bardzo się ze sobą zżyliśmy. I tutaj, po raz kolejny, prawdziwe okazuje się powiedzenie, że muzyka łączy ludzi. 

Dziękuje serdecznie za poświęcony czas! 
Ja również dziękuję. 
 
Wywiad przeprowadziła Faustyna Romaniak
 

Tradycyjna muzyka w wykonaniu zespołu "Trzebuńskie Kliszczaki"

Występ zespołu "Trzebuńskie Kliszczaki" na przeglądzie kapel z Podegrodzia w maju 2017 roku, gdzie zespół otrzymał wyróżnienie. Zespół wykonuje tradycyjny utwór Górali Kliszczackich.

W blasku fleszy

czyli o kulisach powstawania płyty „Kliszczacki folk”

Minęło kilka miesięcy od koncertu promującego płytę „Kliszczacki folk”, której premiera miała miejsce w grudniu 2018 roku. Postanowiliśmy spotkać się z pomysłodawcami, aby dowiedzieć się nieco więcej o kulisach powstawania tego widowiska. Wojciech Pęcek, koordynator projektu, na co dzień pracuje w Gminnym Ośrodku Kultury i Sportu w Tokarni. Jego pasją jest muzyka oraz kręcenie filmów. Na płycie „Kliszczacki folk” udało mu się połączyć obie te rzeczy.   

Jak długo jesteś w zespole? 
Wydaje mi się, że całe życie [śmiech]. Nie ukończyłem jeszcze roku, gdy po raz pierwszy zadebiutowałem w roli małego Jezuska na tutejszej scenie. Często żartuję, że właściwie ja to jestem dzieckiem Kliszczaków, dosłownie i w przenośni, ponieważ moi rodzice poznali się właśnie w Zespole.  
 
Czyli folklor masz w genach? 
Chyba tak [śmiech]. Odkąd pamiętam, towarzyszyły mi tańce i śpiewy kliszczackie. Rodzice zabierali mnie na próby Zespołu oraz na różne koncerty. To zaszczepiło we mnie miłość do kultury ludowej już we wczesnym dzieciństwie. 
 
Skąd pomysł na płytę? 
Pomysł na „Kliszczacki folk” zrodził się przede wszystkim dzięki młodzieży, która teraz tworzy Młodzieżowy Zespół Regionalny Kliszczacy. Patrząc na nich, widziałem ich entuzjazm, nieustanną chęć poznawania czegoś nowego, a także ogromną energię. Pomyślałem wówczas, że fajnie by to było połączyć z tradycją, z folklorem naszego regionu, odrobinę uatrakcyjnić i wzmocnić przekaz, tak aby mógł on trafić do szerszej publiczności – do tych, którzy w folklorze nie widzą niczego atrakcyjnego. Dzięki projektowi „Kliszczacki folk”, w którym wzięliśmy udział, mogliśmy wydać płytę, na której znalazły się muzyka i śpiew inspirowane ludową tradycją kliszczacką. 
 
Co znajdziemy na płycie? 
Nagraliśmy 10 utworów. Są to ludowe utwory przeplatane współczesną muzyką folkową. Jest tam też teledysk „Zawzdym Ci godała”, który otrzymał nagrodę główną w kategorii „filmowy produkt projektu” w konkursie „Opowiedz…”. 

Ile trwały przygotowania do koncertu? 
Opracowanie oraz zrealizowanie tego projektu zajęło nam 12 miesięcy. Najpierw była  burza mózgów wszystkich zaangażowanych. Trzeba było przygotować materiały, wybrać piosenki, zastanowić się nad tym, jaki efekt spodziewamy się osiągnąć. Potem były konsultacje muzyczne z kapelą… to już było niczym starcie tytanów [śmiech]! Każdy z nas miał swoją wizję i każda była dobra, jednak musieliśmy osiągnąć kompromis i zdecydować się na jedną drogę. Kolejnym etapem był dobór wokalny. Przez cztery miesiące zastanawialiśmy się nad odpowiednim dobraniem głosów do poszczególnych piosenek. Natomiast ostatni, najdłuższy i najbardziej żmudny etap to były ćwiczenia. Wyzwanie było ogromne, chcieliśmy zabłysnąć przed publicznością, chcieliśmy ją w sobie rozkochać, dlatego nie było żadnej taryfy ulgowej. Spotkania były przynajmniej raz w tygodniu, a im bliżej terminu promocji, tym częściej się spotykaliśmy. Żadna wymówka nie była na tyle poważna, aby mogła usprawiedliwić nieobecność. 
 
Na ile twoje doświadczenie muzyczne pomogło w realizacji tego projektu?
Bez tej bazy nie byłoby nawet takiego pomysłu, a co dopiero umiejętności jego realizacji. O sukcesie Kliszczackiego folku zadecydowało wiele czynników, a przede wszystkim zaangażowanie jego uczestników, świetna kapela i charyzmatyczne głosy.  
 
Mieliście obawy, że coś pójdzie nie tak?  
Obawialiśmy się wielu rzeczy. Przede wszystkim czynników losowych, na które nie mamy wpływu. O ból głowy przyprawiała mnie myśl, że coś się stanie ze sprzętem nagłaśniającym, że prądu nie będzie. Na szczęście nie byłem sam, miałem wsparcie dyrektora tutejszego ośrodka kultury. To on napisał projekt, pomógł w tworzeniu choreografii, zajął się nagłośnieniem i przygotowaniem sceny do występu. Bez niego nie byłoby Kliszczackiego folku.  Ostatni czynnik, który mógł zawieść, to publiczność. Na szczęście nie rozczarowaliśmy się. Choć przyznam szczerze, że nie byłem pewien, jak naszą muzykę przyjmą starsze osoby, wychowane na tradycyjnym brzmieniu muzyki kliszczackiej… A tutaj przecież było głośno, energicznie, a nawet rockowo [śmiech]. Ale udało się! Połączyliśmy stare z nowym, młodzieńczy żywioł z ludową nutą. 
 
To twoje pierwsze doświadczenie w roli reżysera. Jaki Ci się pracowało z młodzieżą? 
Nasze stosunki są koleżeńskie, znamy się od dzieciństwa. Jesteśmy trochę jak wielka rodzina, ale to wcale nie oznacza, że było łatwo. Były spięcia i nieporozumienia, ale pokonaliśmy je! Właśnie zbieramy się na próbę. Proszę zapytać innych jakie mają odczucia, bo może ja nie jestem do końca bezstronny [śmiech]. 
 

Zgodnie z sugestią przenosimy się więc do gwarnej sali, gdzie tradycyjnie w każda środę odbywają się próby młodzieżowego Zespołu Regionalnego Kliszczacy, pod kierownictwem Małgorzaty Pęcek.  
 
Jak pani ocenia efekty pracy nad Kliszczackim folkiem? 
Jestem z nich bardzo dumna. W tym projekcie wzięła też udział najmłodsza grupa Małych Kliszczaków. Dzieciaki podeszły do zadania profesjonalnie. Były podekscytowane, że wystąpią przed swoimi rodzicami i babciami. Dla wielu to był debiut, najmłodszy kliszczak nie ma nawet dwóch lat. Poradzili sobie znakomicie. Dzięki temu zrozumiałam, że tradycja kliszczacka przetrwa, bo mamy takie iskierki w Zespole, które mają szansę zapłonąć, jeśli tylko będziemy na nie dmuchać odpowiednio mocno.  
 

W sali robi się coraz głośniej, najmłodsze dzieci beztrosko rozrabiają, widząc, że pani kierownik na chwilę spuściła ich z oka. Starsza młodzież usiadła w kącie i zawzięcie gestykuluje. Czyżby już pojawiły się nowe plany?  
 
Czego dowiedziałyście się o sobie podczas tworzenia Kliszczackiego folku? 
Podczas prób, na których przygotowywaliśmy się do nagrania płyty, zauważyłyśmy, że mamy swoje wewnętrzne bariery, które czasem ciężko było nam pokonać. Na początku brakowało nam swobody, stresowałyśmy się każdą solówką, bałyśmy się reakcji koleżanek i kolegów. Jednak z każda próbą było coraz lepiej, poznawałyśmy się i to dawało nam większa swobodę oraz wiarę we własne możliwości.  
 
Czy wytworzyła się miedzy wami jakaś szczególna więź? 
Od samego początku miałyśmy ze sobą dobry kontakt. Z niektórymi dziewczynami znamy się od dzieciństwa, jednak te regularne próby oraz wspólny cel jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyły. Musiałyśmy sobie zaufać na sto procent. Tak nam zostało do dziś, cieszymy się z każdego spotkania i wspieramy, jeśli coś nam nie wyjdzie. Mamy nadzieję, że tak już zostanie do końca! 
 
Czy odkryłyście w sobie talenty wokalno-muzyczne, o których do tej pory nie miałyście pojęcia? 
Każda próba sprawiała, że byłyśmy pewniejsze siebie, nabrałyśmy doświadczenia. Zaczęłyśmy też zwracać uwagę na błędy, które popełniamy podczas śpiewania, a z których do tej pory nie zdawałyśmy sobie sprawy. Dzięki temu znamy teraz siłę i moc naszych głosów [smiech]. 
 
Trudno było sprostać wymaganiom reżysera-choreografa? 
Z Wojtkiem znamy się od dawna, mamy bardzo dobre relacje i to na pewno pomogło nam niejednokrotnie rozładować napięte sytuacje. Wiemy jednak, że nie zawsze jest łatwo zapanować nad grupą, w której każdy ma swój punkt widzenia, czasami kaprysi albo ma zły dzień. Wtedy trzeba było tupnąć nogą i Wojtek się tego nie bał, wiedział jak ustawić nas do pionu [śmiech]. 
 

Nie tylko młodzież brała udział w projekcie „Kliszczacki folk”. Dzięki zaangażowaniu rodziców powstały nowe stroje dla najmłodszej grupy Kliszczaków: 
 
Kiedy poproszono mnie o pomoc, nie miałam żadnych wątpliwości. Pomysł na nowe stroje poddała mi Małgorzata Pęcek, instruktorka Zespołu. Po naradzie zdecydowałyśmy, że będą to stroje do polki galopki. Dziewczynki dostały nowe spódnice z tybytu i podkoszulki z motywem serca, a chłopcy spodnie trzy czwarte i kolorowe muszki. Dzieci były dla mnie największa motywacją. Tak zapamiętale ćwiczyły nowe tańce, że i ja czułam na sobie presję czasu i powagę sytuacji.  
 
Opuszczamy progi GOK-u z nostalgią w sercu ale i nadzieją na nowe projekty, dzięki którym tradycja kliszczacka będzie trwać i nabierać nowych kształtów. Na pewno tu jeszcze wrócimy! 
 
Opracowała Katarzyna Słonin